wNieznane.pl

Stambuł

Europa z namiastką orientu



Gdzie można polecieć samolotem z Warszawy w 2,5 godziny? Można się wybrać do Paryża, Rzymu, Sztokholmu, Budapesztu, Mediolanu czy Wiednia. Europejski styl, ład i porządek z rozwojem architektonicznym i technologicznym na każdym kroku, ze sklepami znanych projektantów i wyższej klasy samochodami. Równie dobrze można się wybrać do Stambułu. Największe miasto Turcji przyciąga niebanalną architekturą, religią, kuchnią, a także bogatą historią. A przy całej odmienności w odniesieniu do większości miast Starego Kontynentu, mimo wszystko ma typowo zachodnioeuropejskie oblicze z drogimi sklepami i nowoczesnym transportem. Dzięki temu pozwala czuć się "bezpiecznie" wszystkim, którzy nieco się obawiają kulturowej odmiany.

Kiedy pojechaliśmy?

Do Stambułu wybraliśmy się w pierwszej połowie października. To odpowiedni czas, żeby złapać jeszcze trochę ciepła, gdy w Polsce coraz częściej pojawia się deszcz, któremu towarzyszą niższe temperatury. A w Turcji? Codziennie przyjemne 25 st. Celsjusza i przyjemne noce, które pozwalają na długie przesiadywanie na tarasie i podziwianie miasta świateł odbijających się od morza Marmara.

 

Gdzie się zatrzymaliśmy?

Przed wyjazdem do Turcji nie mieliśmy zarezerwowanego żadnego noclegu. Owszem, dokonaliśmy przeglądu ofert i wysłaliśmy kilka maili, aby zorientować się w cenach. Jednak te nie odbiegały znacząco od cen, które dobrze znaliśmy z zachodniej Europy. Po lekturze wielu relacji, a także zaczerpnięciu języka u osób znających tamtejsze realia stwierdziliśmy, że jedziemy w ciemno. Poszukiwania zaczęliśmy i zakończyliśmy w dzielnicy Sultanahmed, w której do głównych atrakcji turystycznych jest naprawdę blisko. Miało to również przełożenie na ceny noclegów, które nam oferowano. Ostatecznie zatrzymaliśmy się w Orient Hostel, gdzie na miejscu udało się nieznacznie zbić cenę.
Bogatą ofertę noclegową znajdziesz na booking.com.
Alternatywę stanowi serwis AirBnB. Dołącz teraz do społeczności AirBnB i odbierz żniżkę 100 PLN na nocleg  podczas swoich podróży w nieznane.

Aha, i jeszcze jedno. Wychodzimy z założenia, że lepiej dostać zawrotu głowy na Wielkim Bazarze niż na szpitalnej sali. Dlatego na wyjazdy zagraniczne zawsze wykupujemy ubezpieczenie. Kosztuje tyle co porządne turecka kawa, a przynajmniej masz spokój. Teraz jako nasz czytelnik masz 10% zniżki. Kliknij i kup ubezpieczenie 10% taniej.


Hagia Sophia - punkt obowiązkowy podczas zwiedzania Stambułu (foto: wnieznane.pl)

Co zwiedziliśmy?

Mając do dyspozycji kilka dni, można zwiedzić naprawdę sporo. Jednak aby odpowiednio zaplanować zwiedzanie, warto zorientować się, w jakie dni poszczególne atrakcje są dostępne. Reguły tu nie ma żadnej, gdyż np. Pałac Dolmabahce zamknięty jest w poniedziałki, a do innych miejsc nie wejdziemy w czwartek, piątek, sobotę czy niedzielę. Niemniej jednak udało nam się zwiedzić Hagia Sophia, Błękitny meczet i pospacerować po Hipodromie. Weszliśmy do Cysterny, odkrywaliśmy komnaty pałacu Topkapi. Robiliśmy zakupy na bazarach - Wielkim i Korzennym. Zażywaliśmy kąpieli w łaźni tureckiej i spacerowaliśmy po typowo europejskiej ulicy Istiklal, której koniec jest na placu Taksim. Z tarasu Wieży Galata podziwialiśmy panoramę miasta. Popłynęliśmy także na część azjatycką, gdzie z wysokości trybun oglądaliśmy mecz Turcja - Rumunia, a za dnia spacerowaliśmy promenadą brzegiem morza. Co jeszcze zwiedziliśmy? Zapraszamy do lektury relacji.

 

Europa z namiastką orientu

Mając już nieco dość europejskiej kultury, podobnych do siebie zabytków, architektury, stylu życia, kuchni i cen, zdecydowaliśmy się na wyjazd do Stambułu. Miasto dawało nadzieję na pewnego rodzaju odmianę pod niemal każdym względem. Zresztą, czy można sądzić inaczej, jeśli jedzie się do kraju muzułmańskiego, z meczetami zamiast chrześcijańskich kościołów, gdzie spożywa się kebaby, na ulicach mija się kobiety w burkach i ceny negocjuje do samego końca podczas zakupów na bazarach? Niewątpliwie są to elementy dość odmienne w stosunku do wielkich miast Europy Zachodniej, jak Rzym, Barcelona czy Lizbona. Jednym ze wspólnych mianowników jest pogoda, która dopisuje również wczesną jesienią.

Po przepiękne lampy warto się wybrać na Kryty Bazar. Negocjowanie cen to konieczność! (foto: wnieznane.pl)

Punkty obowiązkowe w Sultanahmed

Po przylocie skierowaliśmy się do dzielnicy Sultanahmed, celem znalezienia noclegu. Na Złotym Rogu nie brakuje hoteli, pensjonatów czy hosteli. Wszystko jest kwestią ceny, które dobiły do zachodnioeuropejskiego poziomu. Jednak to nie powinno dziwić, jeśli największe (dosłownie!) obiekty turystyczne znajdują się w promieniu kilku minut spacerem. Mając pod nosem Błękitny Meczet czy Hagia Sophię, to właśnie tam skierowaliśmy swe pierwsze kroki. Każde z miejsc jest przesiąknięte wielowiekową historią i góruje nad miastem, ze strzelistymi minaretami oraz okazałymi kopułami. Każde ma pięknę wnętrza, pełne mozaik pokrywających ściany oraz sklepienia, które tworzą prawdziwe geometryczne dzieła. Warte uwagi są mozaiki z postaciami Jezusa na górnym poziomie w "Sophii”. Oczywiście w obu miejscach nie brakuje turystów, co dało się odczuć na własnej skórze w "Błękitnym”. Szczególnie, gdy każdy musiał zdjąć obuwie, aby zachowując szacunek dla muzułmanów móc zwiedzać świątynię.

Pomiędzy imponującymi budowlami będącymi odważnymi zapędami Sułtanów rozpościera się Hipodrom. Miejsce z przeszłością, o czym przypominają ustawione co kilkadziesiąt metrów wieże. I jakby chcąc zadowolić zwiedzających, drobnego uroku dodaje jeszcze fontanna, która po zmroku mieni się kolorowymi światłami. W tym całym szaleństwie architektonicznym dosłownie kilkadziesiąt metrów od Hagia Sophia znajduje się Cysterna. Z zewnątrz żadna z niej perełka architektury, ale to co najciekawsze kryje się w podziemiach. Dawny zbiornik wodny zaprasza turystów za relatywnie niską opłatą, jak na stambulskie warunki. I zdecydowanie warto poświęcić 10 lir tureckich, aby po chwili móc stąpać między filarami wyrastającymi z lustra 80 tysięcy litrów wody. Delikatnie podświetlony korytarz prowadzi turystów prosto do głów Meduz, które są wykute w skalnym bloku. Miejsce, które sięga VI wieku n.e. tak się spodobało autorom filmu o przygodach Jamesa Bonda, że postanowili tu nakręcić sceny "Pozdrowienia z Rosji”. Zachwyty zachwytami, ale na nas czekał Pałac Topkapi. Kolejne okazałe miejsce, które w przeszłości miało okazywać siłę i potęgę imperium osmańskiego, a także prestiż kolejnych Sułtanów. Docenili to specjaliści z UNESCO, którzy wpisali obiekt na listę Światowego Dziedzictwa. Niech nikogo nie zmyli słowo pałac, które sugeruje jeden budynek. To prawdziwy kompleks z czterema dziedzińcami, licznymi komnatami, a także haremem, na które nie szczędzono pieniędzy. Podobnie jak we wspomnianych meczetach, tak i tu otrzymujemy dowód, że mnogość kolorów może być piękna i niebanalna! Ściany, sklepienia, podłogi, sufity, witraże pokryte są kolorowymi dodatkami w postaci ceramicznych płytek lub szkieł w fikuśnych wzorach. Część pomieszczeń odurza przepychem, inne pozwalają odpocząć oczom. A na deser zostaje taras z widokiem na cieśninę Bosfor, po której kursują tramwaje wodne. Widok na część azjatycką – jak na dłoni.

Raj dla zmysłów

Z Pałacu Topkapi płynnie schodzimy w kierunku mostu Galata, w pobliżu którego wyrasta Nowy Meczet (Yeni Cami). Jednak nie świątynia jest naszym celem, lecz targ korzenny, który obok Wielkiego Bazaru jest chętnie odwiedzany przez turystów. Handel to obszar, w którym Turcy czują się jak ryba w wodzie. Nie pasuje Ci cena? Negocjuj! Targuj się! Chyba że jest ona przypisana do towaru, tak jak do słodyczy, które co i rusz kuszą przechodniów. Skusiły i nas. Dobijamy targu pokazując dłonią na te, te, te i jeszcze te kosteczki lokum. Lokum należy do jednych z najbardziej znanych słodyczy w Turcji. To galaretkowe sześciany o owocowym smaku. Bywają również piankowe, pokryte wiórkami kokosowymi, z kawałkami orzeszków, migdałów. Palce lizać! A na stoiskach jeszcze równie pyszna chałwa. Kucharze zwrócą uwagę na mnogość świeżych przypraw usypanych w kopczyki. Półki uginają się od tureckich kaw oraz herbat, które pije się na każdym kroku w ogromnych ilościach.

Na Targu Korzennym kupimy nie tylko pyszne słodycze, ale również świeże przyprawy (foto: wnieznane.pl)

Jednak nie samymi słodkościami człowiek żyje. Owszem, regularnie spotykamy sprzedawców bajgli, ale na konkretny posiłek idziemy do jednego z wielu barów, które znajdziemy na ulicach miasta. Co na obiad? Kebab, który serwowany jest na różne sposoby, z różnymi dodatkami - z frytkami, z ryżem, z ostrzejszym, z łagodniejszym sosem, z surówką. Do wyboru, do koloru! Inna sprawa, że po kilku dniach silenia się daniem popularnym także w Polsce można spokojnie zatęsknić za schabowym z surówką i ziemniakami. I nic to, że alternatywą może być pyszna pida, czyli długi kawałek ciasta przypominającego pizzę. W tym momencie zawiedzeni mogą być fani zamawiania piwa do posiłku. Alkoholu nie kupimy w każdej restauracji, co wynika z przekonań religijnych Turków. Alternatywą może być jogurt, który, mam wrażenie, obok kawy i herbaty jest trzecim ulubionym napojem stambulczyków. A jeśli nie wiesz gdzie przysiąść na posiłek, to możesz być spokojny... Liczni restauratorzy na każdym kroku będą zachęcali do spróbowania właśnie ich posiłków. Osoby szukające kompletnego odprężenia mogą przebierać w ofertach knajp, w których można zapalić także faję wodną.

Do Azji na mecz

W piątkowy wieczór młodzi mieszkańcy ruszają w tany do klubów, a także do knajpek, których nie brakuje m.in. w dzielnicy Beyoglu. Jednak zamiast przejść mostem na drugi brzeg, decydujemy się popłynąć... do Azji. Z jednej strony brzmi to śmiesznie, ale Stambuł, jakby nie patrzeć, jest metropolią położoną na dwóch kontynentach. Celem naszej "wyprawy” jest mecz piłkarski, który reprezentacja Turcji rozgrywa tego wieczoru. Wydawać się mogło, że na ponad 50-tysięcznym stadionie Fenerbahce znajdą się dwa miejsca także dla nas, toteż bez namysłu skierowaliśmy swe kroki w stronę kas. Okazało się, że w nich można co najwyżej odebrać wejściówki zakupione przez Internet. Szybko wyczuli nas "koniki”, którzy szybko przedstawili swoją ofertę. Początkowo nie była ona zbyt zadowalająca. Jednak im bliżej było do pierwszego gwizdka sędziego, tym częściej mieliśmy o czym rozmawiać. Ostatecznie na kwadrans przed rozpoczęciem zawodów dobijamy targu, ściskając w dłoniach wejściówki na sektor gospodarzy. Po kilku minutach stoimy już między Turkami, którzy głośnym dopingiem od samego początku wspierają swych graczy w walce z Rumunią. Fanatyczne trybuny z upływem wskazówek zegara konsekwentnie zmniejszają poziom decybeli. Niekorzystny rezultat zamiast wyzwolić w kibicach jeszcze większą siłę, działa na nich zniechęcająco. Wraz z końcowym gwizdkiem, który ucieszył gości, pośpiesznym krokiem opuszczamy trybuny. Powód? Za 20 minut odpływa nasz prom na Złoty Róg - ostatni tego dnia. Wyrozumiali przewoźnicy czekają jeszcze na spóźnialskich i zamiast punktualnie o 23:00, żegnamy Azję kwadrans później, zarzekając się, że... "jeszcze tam wrócimy!”. Wkrótce pojawia się nocny mały głód, który szybko znika po zasmakowaniu kanapki ze świeżej rybki w bułce i z warzywami. W ciągu dnia blisko mostu Galata tego typu knajpki są bardzo popularne.

Meczet Sulejmana, Most Galata

Następnego dnia pozostajemy jeszcze w klimatach wielkich budynków o historycznym znaczeniu i bogatej przeszłości. Punkt pierwszy to meczet Sulejmana. Zbudowana niespełna 500 lat temu świątynia, położona na jednym ze wzgórz, wyraźnie góruje nad miastem. I choć obiekt ma za sobą pięć wieków tradycji, to jego wnętrza wyglądają na świeże. To zasługa renowacji, którą przeprowadzono w 2009 roku. Stopy pieści miękkość dywanów, nozdrza pobudza zapach świeżości, czego brakowało choćby w Błękitnym Meczecie. Dodatkową atrakcją Meczetu są ogrody, z których rozpościera się piękny widok na całe miasto.

Most Galata - ulubione miejsce tureckich wędkarzy. (foto: wnieznane.pl)

Po kolejnej porcji zachwytów nad budowlą i jego architekturą, schodzimy w dół miasta, aby dotrzeć do mostu Galata. Przy okazji wstępujemy do niepozornego sklepiku z pamiątkami. Poczciwy właściciel prowadzi dość nietypowe statystyki, gdyż... prosi o wpis każdego turystę, który go odwiedza. Oczywiście w kajecie nie brakowało nazwisk rodem z Polski. Z każdym krokiem pojawia się coraz więcej sklepów stanowiących peryferia Wielkiego Bazaru. Asortyment mógł przyprawić o zawrót głowy, ale... jeszcze nie teraz. Choć starają się nas nagabywać sprzedawcy orzechów, ubrań, biżuterii, to pozostajemy całkowicie obojętni. Z czasem dochodzimy do mostu Galata, który jest rajem wędkarzy okupujących górny poziom przeprawy. W dolnej jego części znajdują restauracje, w których serwowana jest tradycyjna kuchnia turecka oraz specjały rodem z innych państw. Jednak naszym celem na dziś było dotarcie do placu Taksim.

Na uliczkach Beyoğlu

Będąc po drugiej stronie wody, wdrapujemy się pod górę w kierunku wieży Galaty. Strome podejścia wymagały nieco wysiłku, ale od czego są sprzedawcy świeżo wyciskanych soków? Bez większego namysłu prosimy o wyciśnięcie granatów, które skutecznie ugasiły pragnienie. Zresztą w Stambule regularnie można napotkać stanowiska, gdzie za kilka lir napijemy się świeżego napoju z pomarańczy lub innych owoców. I choć kubeczek napoju nie kosztuje majątku, to... warto się potargować. 2 w cenie 1? Proszę bardzo. Po uzupełnieniu płynów docieramy do wieży, do której... ustawiła się dość spora kolejka. Odpuszczamy, wrócimy tu później, żeby podziwiać panoramę metropolii jak na dłoni. Górujące nad miastem okazałe meczety, część azjatycka, nowoczesne biurowce w tle i kursujące promy kreślące fale po wodach Bosforu powodują, że regularnie słychać spust naciskanych migawek w aparatach.

Widok na cały Stambuł z Wieży Galata robi wrażenie! (foto: wnieznane.pl)

Tymczasem leniwie stawiamy kroki, aby znaleźć się na początku ulicy Niepodległości. Istiklal caddesi to jeden z najbardziej ekskluzywnych i nowoczesnych deptaków Stambułu. Stare miesza się z nowoczesnym - ekskluzywne butiki i sklepy z tradycyjnymi kawiarniami, które wieczorem zamieniają się tętniące życiem miejsce. Tutaj czuć prawdziwy powiew zachodniej, rozwiniętej Europy, ze wszelkimi jej zaletami oraz wadami. Dodatkowego uroku dodaje czerwony tramwaj, który wozi mieszkańców aż do Taksim square. Przechadzając się Istiklal caddesi odbijamy w stronę kościoła św. Antoniego Padewskiego, który jest największą katolicką świątynią w Stambule. Niegyś był z nią związany papież uznany za świętego - Jan XXIII. Co ciekawe, odprawiane są w nim także msze święte w języku polskim. Jeśli komuś nie pod rękę w religią, może się rozglądać za Ali Muhiddin Haci Bekir, czyli cukiernią, której początki sięgają 1777 roku.

Sam plac Taksim pełni funkcję serca nowoczesnego Stambułu. W jego centralnej części stoi pomnik Republiki z 1928 roku, przy którym 10 listopada o 9:05 zbierają się Turcy, aby uczcić pamięć prezydenta Ataturka. Jednak miejscówka popularna jest także na co dzień. Ot, jak w Warszawie pod Rotundą, tak w Stambule na placu Taksim dochodzi do pierwszych spotkań. Obserwujemy powitania, rozstania, uśmiechy, zbijanie piątek, uściski dłoni, przyjazne pocałunki przez dobry kwadrans zajadając świeżego i soczystego granata. Pora wracać.

Coś dla ducha, coś dla ciała

Inną drogą niż pierwotnie kierujemy się do mostu Galata, przy którym, oprócz tego, że można dobrze zjeść, to jeszcze kupić świeże ryby. Całemu rytuałowi zakupów towarzyszy gwar, przekrzykiwanie, a podświetlone białym światłem ryby co chwila są "odświeżane" porcją wody. Może i towar wygląda zachęcająco, ale w hostelu nie mielibyśmy tego jak przyrządzić, więc pozostaje co najwyżej obejść się smakiem. Idziemy się wyciszyć do Yeni Cami, czyli kolejnego meczetu, których wiele w Stambule. Świątynia jest dość okazałych rozmiarów, ale jej dodatkową zaletą jest fakt, iż nie jest aż tak bardzo oblegana przez turystów i można w niej spotkać wielu modlących się Turków. Taka obserwacja modlitwy, rytuału klękania, pokłonów, skutecznie przynosi element ukojenia i spokoju. Kolejną formą relaksu jest odwiedzenie hammamu, do którego idziemy wieczorem. W Stambule nie brakuje łaźni tureckich, ale te skupione w okolicach Złotego Rogu potrafią zrujnować cenowo. W związku z tym wybieramy Gedikpasa Hammam. Wnętrza nie robią piorunującego wrażenia, gdyż wyglądają na zaniedbane, ale jednocześnie... autentyczne. Dotyczy to zarówno ścian, jak i sanitariatów. Inna sprawa, że nie dla walorów estetycznych tu przyszliśmy. Wybieramy opcję z masażem, po czym... się rozdzielamy. Kobiety i mężczyźni spędzają ten czas osobno. Każdy z odwiedzających ma swojego opiekuna, który najpierw pobudza ciało szorstką rękawicą regularnie polewając wodą. Zwieńczeniem jest masaż na gorącym, kamiennym stole, który stanowi punkt centralny głównej części łaźni. I choć masaż bywa miejscami bolesny, to skutecznie przynosi ulgę i odprężenie po całym dniu zwiedzania. Jeszcze tylko sauna, jeszcze basen, prysznic i na "do widzenia" owijani jesteśmy w ręcznik, aby całkowicie wysuszyć ciało.

Jak wiadomo, woda skutecznie pobudza apetyt. W związku z tym nieopodal hammamu siadamy na dworze, wybierając jedną z licznych restauracji. Miło jesteśmy zaskoczeni, bo zarówno ceny, jak i same dania zaskukakują na plus. Jest tanio, jest pysznie, porcje są spore, a i... kelner finalnie myli się na naszą korzyść. W związku z tym warto sprawdzać rachunki w knajpach, bo równie dobrze ta zasada może zadziałać w drugą stronę.

Akwedut Walensa

Mając więcej czasu na zwiedzanie Stambułu, można wypuścić się dalej niż utarty szlak po Złotym Rogu i okolicach. Korzystając z tej możliwości, spacerem idziemy w stronę Akweduktów. Po drodze mijamy kampus Uniwersytetu w Stambule. Jednocześnie obserwujemy inne oblicze metropolii, która serwuje również zdecydowanie uboższe obrazy. Rozlatujące się domy, wszędobylskie koty, auta mające lata świetności za sobą, a także sami mieszkańcy doświadczeni przez los i szeroko pojęte życie. Koniec końców docieramy do fragmentów Akweduktu Walensa. Przy jednej ze ścian starszy jegomość strzela do ustawionych butelek. Gdzieś z boku grupa pasjonatów fotografii szuka odpowiednich kadrów. W pobliskim parku odpoczywają mieszkańcy, którzy zajadają się bajglami za 1 lira. A sam Akwedukt sprawia wrażenie nieco zaniedbanego, bez należytego wyróżnienia, z przecinającą prostopadle ulicą, a przecież jego początki sięgają aż IV wieku n.e.! Nieco rozczarowani wracamy na Sultanahmed, aby ostatecznie spędzić resztę dnia... w Azji.

Fragment Akweduktu Walensa (foto: wnieznane.pl)

Część azjatycka, czyli Semsi Pasa i Kiz Kulesi

Z przystani łapiemy tramwaj wodny, którym docieramy do dzielnicy Uskudar. Niedzielne leniwe popołudnie z piękną pogodą wypędziło mieszkańców do restauracji i knajpek nad brzegami Bosforu. Na ulicach gwar miejskich aut przeplatany z rozmowami Turków sączących herbatę. To również czas, żeby zajrzeć do jednego z meczetu Semsi Pasa. Skromny, nieporównywalnie miejszy pod względem powierzchni, ale za to ujmujący i autentyczny. Kilkaset metrów dalej na turystów czeka motorówka, którą płyniemy na wysepkę Kiz Kulesi, na której znajduje się Wieża Panny. Czy warto? Jeśli chcesz zobaczyć panoramę części azjatyckiej, rzucić okiem na Złoty Róg i resztę Stambułu - proszę bardzo. Jednak tak na dobrą sprawę, to nie ma tam nic godnego uwagi. I nie zmienia tego fakt, iż również tam kręcono przygody Jamesa Bonda w filmie "Świat to za mało". Po powrocie na stały ląd kręcimy się jeszcze uliczkami spokojnego osiedla w poszukiwaniu niespotykanej architektury, ale nic z tego. Siłą rzeczy nogi prowadzą nas nad brzeg Bosforu i w towarzystwie lokalnych mieszkańców siadamy na małe co nieco. W tym momencie pojawiła się chęć poznania czegoś nowego i do popicia zamawiam... salgam. Chłodny napój o ciemnej barwie okazuje się... cholernie słonym czymś. Czym? Później w internecie okazało się, że to popularny napój ze sfermentowanych marchwi. Polecam... fanatykom tego typu napitek.

Kiz Kulesi - to właśnie tu kręcono sceny do filmu o przygodach Jamesa Bonda (foto: wnieznane.pl)

Taniec Derwiszy

Wieczór zapowiada się kulturalnie, wszak wybieramy się na... No, właśnie. Z jednej strony rytuał modlitewny, a z drugiej... jakby nie patrzeć forma przedstawienia. Mowa o występie Derwiszy, którego pokaz ma miejsce w jednej z sal dworca kolejowego Sirkeci. Zebrani turyści wraz z kilkuosobowym zespołem muzycznym tworzą naturalny kwadrat wewnątrz, którego z pełną precyzją, starannością i w skupieniu kroczą Derwisze. Każdy gest, ukłon, powaga na twarzy ma swój przekaz, znaczenie. Całości towarzyszy muzyka, która wprowadza w trans i po chwili białe odzienie unosi się nad podłogą wirując niemal jak w hipnozie. I tylko specyficzne ustawianie stóp powoduje, iż tańcerze nie padają jak świerki na wycince w tajdze. Cały pokaz, modlitwa trwa godzinę, po której rozlegają się oklaski. Właśnie.. bić brawo, skoro to forma modlitwy? Wewnętrzne odczucia moralne są dość sprzeczne, choć walory artystyczne były naprawdę godne uwagi i na wysokim poziomie.

Powiewające stroje Tańczących Derwiszy robią wrażenie na publiczności. (foto: wnieznane.pl)

Wielki Bazar, czyli zakupowe szaleństwo

Z racji, że do powrotu do Polski pozostawało coraz mniej czasu, wypadałoby pomyśleć o pamiątkach. W Stambule działa bardzo prosta zasada. Myślisz zakupy - mówisz Wielki Bazar. Nie wyłamujemy się z tego schematu. Najbardziej popularny jest oczywiście Grand Bazaar, po którym jeździł na motorze... James Bond w filmie "Skyfall". Krążąc po jego alejkach kupimy mydło i powidło. Skórzana odzież? Proszę bardzo. Może pierścionek dla pani? Do wyboru do koloru. Tureckie akcesoria do kąpieli, mniej lub bardziej oryginalna odzież, lampy, dodatki, drobiazgi codziennego użytku, jak choćby szklaneczki do herbaty, mogą stać się naszą własnością, o ile potrafimy dobrze się targować. Tym bardziej, że cen na produktach nie uświadczysz. Rzucamy się w wir zakupów, starając się zachować zdrowy rozsądek i zgrywając jednocześnie wytrawnych kupców z żyłką negocjatora. Bywa trudno, tym bardziej, że tutejsi sprzedawcy co chwila próbują nas zainteresować swym asortymentem. Odpuszczamy jedynie artykuły spożywcze, gdyż po nie lepiej się wybrać kilkaset metrów dalej, na targ korzenny. Słodycze, przyprawy, kawy i herbaty są tu w niezliczonych ilościach. Wszystko świeże, naturalne, nic tylko jeść... oczami. Najbardziej przypadły nam do gustu słodkie kostki lokum, a także chałwa. Za śmieszne pieniądze kupujemy kilka lasek cynamonu, a także garść przypraw. Natomiast po 250 gram kawy Kurukhaveci Mehmed Efendi idziemy tuż obok bazaru. I tylko alkoholu nie kupujemy na ulicach miasta. Powód? Jest pieruńsko drogi. Dotyczy to zarówno rodzimej wódki anyżkowej Yeni Raki, jak i importowanych trunków. Dość powiedzieć, że "połówka" Luksusowej w jednym ze sklepów kosztowała dobre... 100 zł. Ostatecznie wódeczkę kupujemy na lotnisku. Wychodzi taniej, a dodatkowo opakowanie zawiera dwa pamiątkowe kieliszki.

Na koniec... pałac Dolmabahce i stadion Besiktasu

Ostatnim punktem na liście naszego zwiedzania są Pałac Dolmabahce oraz znajdujący się po drugiej stronie ulicy stadion Besiktasu Stambuł. Pierwszy z obiektów, choć nie szczyci się wielowiekową historią, bo jego początki sięgają połowy XIX wieku, jest licznie odwiedzany przez turystów. Głównym powodem jest postać byłego prezydenta, Mustafy Kemala Ataturka, który aż do swej śmierci był jego mieszkańcem.

Pałac Dolmabahce, w którym urzędował prezydent Ataturk, cieszy się dużym zainteresowaniem (foto: wnieznane.pl)

Tym bardziej, że to niezwykle zasłużona postać dla Republiki Tureckiej. I tylko obsługa pozostawia nieco do życzenia. Zwiedzanie obiektu odbywa się tylko i wyłącznie z przewodnikiem (również po angielsku), choć to dość daleko idące określenie, osobno dla grup zorganizowanych, jak i indywidualnych turystów. Trzeba swoje odstać w kolejce. Generalnie efekt jest taki, że po kilku minutach podziwiania bogato wyposażonych komnat następuje istne wymieszanie się ludzi. Oczywiście tym sposobem można "zgubić swoją grupę", ale jednocześnie nie ma opcji, aby zbłądzić w korytarzach budynku. Nieprzejmując się tym zbytnio krążymy z podniesioną głową po salach pałacu, który gościł m.in. znane osobistości ze świata polityki. Złote żyrandole, ogromne lusta, piękne obrazy, kosztowne dodatki wypełniają poszczególne pomieszczenia. Ostatecznie po trzech kwadransach opuszczamy mury obiektu. Na chętnych czeka jeszcze harem, w którym znajduje się m.in. pomieszczenie z łożem, na którym zmarł wspomniany Ataturk. Oczywiście wstęp jest dodatkowo płatny i podobnie jak większość tego typu atrakcji turystycznych wymaga niemałego wydatku. Odpuszczamy, tym bardziej, że harem już widzieliśmy w Pałacu Topkapi, a i fundusze już powoli się wyczerpują. Dlatego też spacerujemy jeszcze po pięknych i zadbanych ogrodach kompleksu Dolmabahce. Będąc tak blisko, nie możemy odpuścić wizyty na stadionie Besiktasu Stambuł. Ekipa "Czarnych Orłów", obok Galatasaray i Fenerbahce, zalicza się do wielkiej trójki stambulskich klubów. Sam obiekt nie robi piorunującego wrażenia. Gołym okiem widać, iż w jego przypadku czas zatrzymał się w XX wieku. Nam to całkowicie nie przeszkadza i z chęcią zaglądamy do jego wnętrz, a dokładniej do klubowego muzeum. W specjalnej sali półki i gabloty uginają się pod ciężarem pucharów, medali, koszulek oraz wszelkiego rodzaju pamiątek. W muzeum ponad 100-letniego klubu znajduje się również polski akcent w postaci proporca Legii Warszawa, który został wręczony przy okazji dwumeczu w europejskich pucharach. Mała rzecz, a cieszy. Jeszcze robimy rundkę wokół stadionu, po czym spokojnym krokiem zmierzamy w stronę Sultanahmed. W głowie pojawiają się pierwsze myśli, że to już koniec wycieczki, poznawania innej kultury, obyczajów, kuchni, architektury oraz religii.

Stambuł - miasto o kilku obliczach / o wielu twarzach... coś w tym stylu. (foto: wnieznane.pl)

Wieczorem siadamy jeszcze w okolicach Hagia Sophia, aby poobserwować kolorowe strumienie fontanny. Przy okazji ze śmiechem na twarzy oglądamy, jak naprędce zwijają się handlarze soków, a także wszelkiej maści pamiątek na hasło "policja". Czyżby nielegalny biznes? Jeszcze pijemy Efesa (turecki monopolista na rynku piw) na tarasie naszego hostelu, z którego rozpościera się widok na nocny Stambuł. Nocny, ale czy śpiący? Raczej nie. Metropolia mająca ponad 10 milionów mieszkańców sprawia wrażenie tętniącej życiem przez całą dobę. Dodatkowo oferuje wiele atrakcji turystycznych, odrobinę odmienności pod niemal każdym względem jednocześnie, dając poczucie, że wciąż jesteśmy w Europie. Niby tak daleko, a tak blisko... bo to przecież tylko 2,5 godziny lotu z Warszawy.

 

PiJ, październik 2012r.




Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Andaluzja •  Chopok •  Czarnogóra •  Brno •  Katalonia •  Bergamo •  Kreta •  Alicante •  Wyspy Kanaryjskie •  Kijów •  Buenos Aires •  Korfu •  Haarlem •  Argentyna •  Chalkidiki •  Kordoba •  Florencja •  Dublin •  Segowia •  Włochy Północne •  Gozo •  Saloniki •  Malta •  Algarve •  Londyn •  Bratysława •  Kusadasi •  Fatima •  Barcelona •  Lizbona •  Palanga i Lipawa •  Wilno i Troki •  Chorwacja •  Thassos •  Ronda •  Bodrum •  Kalabria •  Cypr •  Lwów •  Gibraltar •  Riwiera Turecka •  Irlandia •  Fethiye i Oludeniz •  Toledo •  Bruksela •  Peloponez •  Bretania •  Wiedeń •  Edynburg •  Liverpool •  Rodos •  Madryt •  Beauvais •  Mykonos •  Trondheim •  Kopenhaga •  Zakynthos •  Kos •  Wenecja •  Jerez de la Frontera •  Rzym i Watykan •  Gandawa •  Budapeszt •  Mediolan •  Kadyks •  Praga •  Piza •  Brugia •  Santorini •  Paryż •  Sewilla •  Salzburg •  Ateny •  Alpy Austriackie •  Costa de la Luz • 

Pogoda

Stambuł
Dziś, 13 czerwca 2022
ikona pogody+27°  / +19°
Częściowe zachmurzenie
wiatr: N 24 km/h
ciśnienie: 1010 hPa
wilgotność: 72%
zachmurzenie: 33%
opady: 0.0 mm/h

Wtorek, 14 czerwca 2022
ikona pogody+30° C    /  +20° C
Słonecznie
wiatr: N 11 km/h
opady: 0.0 mm/h

Środa, 15 czerwca 2022
ikona pogody+29° C    /  +20° C
Słonecznie
wiatr: NE 12 km/h
opady: 0.0 mm/h