Samochodem przez Francję
Kiedy w lipcu 2010 r. udaliśmy się na kilka dni do Francji, naszym celem był położony nad Atlantykiem Carnac (Karnag). To małe miasteczko, a właściwie nawet wioska, słynie nie tylko z megalitów – menhirów, grobowców i kromlechów (kamieni, kamiennych kręgów), ale także z pięknej, szerokiej plaży. Carnac leży w Bretanii, regionie w północno-zachodniej Francji. To miejsce, gdzie mieszają się kultury anglosaska z romańską. Ogromny wpływ na wygląd regionu i ludzi w nim żyjących ma celtycka przeszłość, stąd m.in. nazwy miejscowości w języku francuskim i celtyckim (bretońskim). Tutaj spotkamy niepowtarzalne krajobrazy wybrzeża Atlantyku – piękne piaszczyste plaże, jak również skaliste klify i urwiska. Koniecznie trzeba spróbować lokalnego alkoholu wytwarzanego z jabłek – cydru.
Tak naprawdę nie wybraliśmy tego miejsca ani terminu na wakacyjną wyprawę. Wyjazd związany był z obowiązkami zawodowymi, a zwiedzanie było jedynie dodatkiem. Niemniej jednak, jak na tak ograniczony czas wolny, udało nam się zobaczyć bardzo wiele – Carnac, Quiberon, Rennes, Saint-Malo, Lorient i Mont Saint-Michel.
Kiedy pojechaliśmy?
Do Francji wybraliśmy się pod koniec lipca. Teoretycznie to wymarzona pora na wakacyjne wyjazdy. Niestety pogoda na wybrzeżu Atlantyku jest bardzo zmienna, o czym przekonaliśmy się na własnej skórze. Bardzo silne wiatry przewalały po niebie masy ciemnych, deszczowych chmur. Były dni, kiedy pojawiało się słońce i było ciepło, ale nawet wtedy nie odczuwało się upału. Oczywiście znalazło się wielu amatorów kąpieli w ocenie, ale nas skutecznie odstraszyły lodowata woda i silny wiatr. Wieczorami temperatura powietrza mocno spadała, a poczucie zimna potęgował wicher znad wody. Jako że nocowaliśmy w namiocie, niezbędne były ciepłe koce i śpiwory.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Naszą bazą była niewielka wioska Portivy na półwyspie Quiberon, nad Zatoką Biskajską. Tam udało nam się znaleźć stosunkowo tanie i porządne pole namiotowe. Do Carnac można było dojechać w kilkanaście minut, o ile akurat nie było korków.
Nasze pole namiotowe położone było wzdłuż głównej drogi, ale w otoczeniu drzew, dzięki czemu było nie tylko cicho, ale i mniej odczuwało się wiatr. Wystarczyło przejść przez ulicę, by dojść na szeroką, ale zaniedbaną plażę. W wielu miejscach na piasku leżały wyrzucone przez morze wodorosty, a nawet ogromne martwe meduzy. Wicher, bardzo zimna woda i brud zdecydowanie nie zachęcają do kąpieli, ale zdecydowanie można rozpalić grilla w okolicznych krzewach…
Co zwiedziliśmy?
Chociaż północna i zachodnia część Francji są bardzo piękne, ograniczony czas wolny pozwolił nam na zwiedzenie tylko kilku ciekawych miejsc. Trzeba przyznać, że podróżowanie samochodem ma swoje plusy i minusy. Mogliśmy zboczyć z wyznaczonej drogi, spędzić w danym miejscu mniej lub więcej niż planowaliśmy czasu, ale równocześnie 24-godzinna podróż jest niezwykle męcząca.
W zasadzie nie mieliśmy żadnego konkretnego planu co do tego, gdzie się zatrzymamy na nocleg w trakcie podróży do Francji. Zakładaliśmy jedynie, że będzie to tuż po przekroczeniu granicy z Belgią. Jako że ruszyliśmy z Polski po pracy, nocowanie w trasie było nieuniknione. Tym bardziej, że na następny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie. Pierwotnie zakładaliśmy, że po prostu rozbijemy namiot w jakimś przyjemnym miejscu, ale zamiast przekroczyć granicę belgijsko-francuską postanowiliśmy nieco pozwiedzać i ruszyliśmy do Holandii, by ostatecznie wyjechać z niej w Maastricht. Przez Belgię przejechaliśmy szybko i bezproblemowo, omijając Brukselę od południa. Trzeba przyznać, że po podróży przez Niemcy belgijskie drogi wyglądały kiepsko. Część autostrad, którymi podróżowaliśmy, była w opłakanym stanie, fragmenty akurat remontowano. Nie wszędzie droga była wygrodzona, by nie wbiegały na nią duże zwierzęta, a czasami był tylko jeden pas ruchu. To, co rzucało się w oczy, to latarnie. Autostrady w Belgii były bowiem oświetlone.
Po wjeździe do Francji udaliśmy się do Valenciennes, gdzie mieliśmy zatrzymać się na nocleg. Pierwsza napotkana po drodze stacja benzynowa okazała się być zamknięta na cztery spusty, a odnaleziony po długich poszukiwaniach pracownik (wyglądał na ochroniarza) nie znał ani jednego słowa w języku angielskim. Jako że my nie znaliśmy francuskiego, komunikacja była niemożliwa. Postanowiliśmy więc jechać dalej. Po drodze w zasadzie nie było miejsc, gdzie moglibyśmy przenocować. W końcu jednak nasz kierowca musiał odpocząć, więc zaczęliśmy szukać czegokolwiek – stacji benzynowej, kempingu czy chociaż łąki… Ostatecznie znaleźliśmy parking tuż za wioską, odgrodzony od głównej drogi żywopłotem. Jako że było naprawdę późno, zdecydowaliśmy się nie rozbijać namiotu. I tak dwie osoby spędziły noc w samochodzie, a pozostałe dwie w śpiworach pod gołym niebem. To naprawdę ciekawy pomysł na nocleg, o ile ktoś się nie boi zwierząt, deszczu, zimna i innych ludzi.
Nad ranem postanowiliśmy ruszyć w dalszą drogę. Warto wspomnieć, że łatwiej nam było nocować pod gołym niebem, ponieważ nie podróżowaliśmy autostradą. Te we Francji są bowiem dosyć drogie. Poza tym równolegle do nich ciągną się dobrej jakości drogi lokalne. Oczywiście – czas jazdy wydłużył się, ale poza aspektami finansowymi, nie bez znaczenia była również możliwość oglądania mijanych po drodze tradycyjnych małych miasteczek i wiosek.
Chociaż może to wydawać się dziwne i niezrozumiałe, postanowiliśmy ominąć Paryż i zamiast do stolicy Francji ruszyliśmy na wybrzeże, by zobaczyć słynne Saint-Malo i Mont Saint-Michel. Jak się okazało, był to dobry wybór.
Mont Saint-Michel i Saint-Malo
Pierwszym naszym celem był klasztor i skała Mont Saint-Michel. To skalista wyspa w zatoce Św. Michała w Normandii. Z lądem połączona jest niespełna dwukilometrową groblą. Na szczycie wzgórza znajduje się imponujące sanktuarium Michała Archanioła (Mont Saint-Michel au peril de la mer). Poniżej stoją inne zabytkowe zabudowania, a w nich ulokowano hotele, restauracje, sklepiki czy wystawy. Miejsce zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
W zależności od pływów morza, część lub nawet wszystkie parkingi są zalewane. W czasie odpływu po piasku spaceruje mnóstwo ludzi. Trzeba uważać jedynie, żeby się nie zapaść… Tuż przy wejściu znajduje się tablica informująca o godzinie przypływu danego dnia oraz o tym, które parkingi zostaną danego dnia zalane.
Trzeba przyznać, że miejsce robi wrażenie. Widoczne już z daleka, z bliska zadziwia ogromem, kunsztem architektonicznym i detalami. Warto jednak uzbroić się w cierpliwość, bo spacer zatłoczonymi uliczkami do najprzyjemniejszych nie należy. Co i rusz trzeba przepychać się w tłumie turystów z całego świata. Przy wejściu do świątyni należy liczyć się z długą kolejką oczekujących. Jeśli ktoś liczy, że uda mu się zrobić zdjęcia bez ludzi wokół, na pewno nie powinien wybierać się w to miejsce w sezonie turystycznym.
Z Mont Saint-Michel pojechaliśmy do oddalonego o 55 km nadmorskiego Saint-Malo. To piękne miasto z oryginalną zabudową. Dawniej głównym źródłem utrzymania jego mieszkańców było piractwo. Dzisiaj Saint-Malo to kurort nad Kanałem La Manche, przyciągający długimi piaszczystymi plażami i zachwycającą starówką. Koniecznie trzeba zobaczyć zbudowaną na skałach twierdzę Petit Be, która powstała w XVII w., aby chronić miasto przed atakami Anglików i Holendrów. Starówkę chroni przed zalewaniem wysoki mur, wzdłuż którego wbito w piasek setki ochronnych bali, na których widać, jak zaskakująco wysoko potrafi podnieść się poziom wody.
Niestety nie udało nam się zbyt dokładnie zwiedzić tego miasta, czego żałuję, bo naprawdę warto. Po wyjeździe z Saint-Malo mieliśmy odwiedzić jeszcze dwa miejsca – Dinan i Dinard, które znajdują się stosunkowo niedaleko. Niestety było już bardzo późno i musieliśmy ruszać w dalszą drogę do Carnac. Szczególnie żałuję, że nie udało nam się zobaczyć Dinan, w którym znajdują się przepiękne średniowieczne zabudowania. Późnym wieczorem dotarliśmy wreszcie do celu naszej podróży.
Rennes
Następnego dnia w celach służbowych musieliśmy udać się do oddalonego o ok. 150 km Rennes, które to zresztą mijaliśmy po drodze poprzedniego dnia. Pracę postanowiliśmy połączyć z niezbyt długim zwiedzaniem. Udało nam się przespacerować uliczkami zachwycającego Starego Miasta. Trzeba przyznać, że naprawdę jest imponujące i zupełnie inne od wszystkich, które widzieliśmy do tej pory. To miejsce ma swój klimat. Dominują tam budynki o budowie szkieletowej, pochodzące z XVIII w. Główne zabytki to Katedra St.-Pierre, Palais du Commerce i ratusz. Zdecydowanie warto wejść do wnętrza katedry, która jest z zewnątrz niezbyt ozdobna. Środek natomiast jest bardzo ładny. Wprost zachwycające są krzywe, wąziutkie kamieniczki na Starym Mieście, we wnętrzu których kryją się sklepiki, restauracje czy po prostu mieszkania.
Carnac, La Trinite-sur-Mer, Quiberon
Kolejnego dnia postanowiliśmy nieco rozejrzeć się po Carnac i okolicy. Carnac (Karnag) to właściwie wioska, w której niewiele jest do oglądania. Poza kościołem i budynkiem, w którym znajduje się informacja turystyczna, położonymi na centralnym placu w zasadzie nie ma tam nic godnego większej uwagi. Jako że jest to kurort uzdrowiskowo-wypoczynkowy, koniecznie trzeba wybrać się na plażę. Ta jest bardzo szeroka (szczególnie w porze odpływu), ze złocistym drobnym piaskiem. Dalej w głąb morza znajdują się skałki, pomiędzy którymi żyją kraby masowo zbierane przez dzieci i dorosłych. Woda ma ładny, błękitny kolor, niestety jest zimna. Zdecydowanie największe wrażenie robi jednak tempo, w jakim podczas przypływu podnosi się poziom wody. Leżące na dnie na boku łódki niemal natychmiast unoszą się na falach. Oczywiście koniecznie, choćby dla porządku, trzeba zobaczyć słynne megality. Te rozczarowują, bo znaczna ich część jest ogrodzona i niedostępna do zwiedzania. Podobno kamienie mają wyjątkową energię, której niestety nie czuć. Jeśli ktoś dysponuje wolnym czasem, powinien pojeździć po okolicy i poszukać wolnostojących kamieni, kręgów czy grobowców, do których jest swobodny dostęp. Warto wcześniej poczytać na ten temat lub popytać miejscowych o lokalizacje ciekawszych kamieni. Należy jednak pamiętać, że w tym rejonie można komunikować się jedynie w języku francuskim. Nawet jeśli miejscowi znają język angielski, nie chcą go używać. Dotyczy to nie tylko sklepików, ale również restauracji czy nawet niektórych hoteli.
Godnym polecenia jest spacer albo wycieczka rowerowa do La Trinite-sur-Mer. To niewielka miejscowość położona nad oceanem, z bardzo malowniczym portem. Najładniejszy widok rozpościera się z mostu, skąd doskonale widać m.in. przewrócone na bok żaglówki, czekające na przypływ.
Niedaleko, chociaż w zupełnie innym kierunku, znajduje się przepiękne i imponujące Cote sauvage de Quiberon. Pomimo że nie było słońca, które by rozświetlało skały i nadało wodzie koloru, to miejsce zrobiło na nas spore wrażenie. Ciągnące się przez kilka kilometrów wybrzeże klifowe, o które z hukiem rozbijają się fale i zielona woda w dole to widok, który ciężko zapomnieć. Wzdłuż wybrzeża można swobodnie się przemieszczać.
Po dłuższej chwili spędzonej na skałach ruszamy dalej, do miejscowości Quiberon, znajdującej się na końcu półwyspu. Chociaż pogoda była niezbyt dobra, na plaży wypoczywało wiele osób. Znacznie więcej spacerowało jednak po promenadzie, zaglądając przy okazji do sklepików. Z miasta można popłynąć statkiem na niedaleką wyspę Belle Ile. Niestety my nie mieliśmy na to czasu. Wróciliśmy więc do Carnac, po drodze zatrzymując się jeszcze przy niesamowicie powyginanych od wiatru drzewach w miejscu, gdzie półwysep jest tak wąski, że z obu stron drogi ciągnie się morze.
Lorient
Podczas pobytu we Francji udaliśmy się jeszcze do niedalekiego Lorient. Chociaż zdjęcia z lotu ptaka wskazują na fantastyczne położenie miasta, tak naprawdę niewiele w nim jest rzeczy godnych uwagi, być może dlatego, że Lorient zostało doszczętnie zniszczone podczas drugiej wojny światowej. Na pewno warto wybrać się do dawnej niemieckiej bazy okrętów podwodnych. Przy dobrej pogodzie można wypoczywać na jednej z okolicznych plaż.
Późno w nocy, bezpośrednio z Lorient, ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski, nigdzie się już nie zatrzymując. Po ok. dobie dotarliśmy do Warszawy.
Chociaż przed wyjazdem do Francji wiele czytałam na temat panującej na wybrzeżu kapryśnej pogody, trudno było uwierzyć, że pod koniec lipca może być aż tak zimno. Wrażenie chłodu potęgowały bardzo silny wiatr i deszcz. To sprawia, że trzeba szukać innych niż plażowanie zajęć. W okolicy znajduje się sporo miejsc wartych odwiedzenia, ale do wielu z nich trzeba dojechać samochodem, czasami nawet kilkadziesiąt kilometrów.
lipiec 2010
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Bodrum • Czarnogóra • Lwów • Ateny • Jerez de la Frontera • Kalabria • Włochy Północne • Gozo • Chopok • Fethiye i Oludeniz • Santorini • Piza • Chalkidiki • Brno • Gandawa • Liverpool • Peloponez • Alicante • Fatima • Londyn • Irlandia • Edynburg • Budapeszt • Palanga i Lipawa • Katalonia • Alpy Austriackie • Kijów • Madryt • Chorwacja • Salzburg • Malta • Wilno i Troki • Cypr • Rodos • Costa de la Luz • Barcelona • Brugia • Algarve • Bruksela • Thassos • Kadyks • Wenecja • Kopenhaga • Gibraltar • Praga • Argentyna • Mediolan • Bratysława • Haarlem • Buenos Aires • Ronda • Andaluzja • Stambuł • Segowia • Paryż • Rzym i Watykan • Korfu • Saloniki • Toledo • Mykonos • Dublin • Kos • Zakynthos • Kreta • Florencja • Bergamo • Riwiera Turecka • Wyspy Kanaryjskie • Wiedeń • Trondheim • Sewilla • Kusadasi • Beauvais • Lizbona • Kordoba •