Korfu - najbardziej zielona z wysp greckich
W 2011 roku wyspę odwiedzili nasi znajomi i byli nią zauroczeni. Kiedy więc pojawiła się atrakcyjna oferta wyjazdu, wahaliśmy się bardzo krótko. Wówczas tak naprawdę nie wiedzieliśmy zupełnie nic o miejscu, do którego mieliśmy jechać, ale jako że wcześniej odwiedziliśmy już trzy inne greckie wyspy, mniej więcej wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać. Rzeczywistość przerosła jednak nasze najśmielsze oczekiwania.
Kiedy pojechaliśmy?
Na Korfu, podobnie jak na innych greckich wyspach, panuje klimat śródziemnomorski. W tym miejscu notuje się jednak dużo wyższe średnie roczne opady, w związku z czym wyspa wprost tonie w zieleni, a wszędzie kwitną kwiaty. Latem średnia temperatura powietrza przekracza 30 stopni, a liczba godzin słonecznych waha się w okolicach 12. Temperatura wody wynosi ok. 24 stopni, ale miejscami, przy skałach, może być niższa.
My zdecydowaliśmy się na wyjazd w połowie czerwca. To wymarzona pora na podróż do Grecji. Temperatury powietrza i wody są już wysokie, opadów praktycznie nie ma, a ziemia nie jest jeszcze spieczona i wysuszona, dzięki czemu miasta, wioski i łąki wprost toną w kwiatach. Wokół roznosi się intensywny zapach kwitnących roślin. Ludzie są jeszcze życzliwi i chętni do pomocy, bo turystów wciąż jeszcze jest stosunkowo niewielu. Szczyt sezonu rozpocznie się bowiem na początku lipca. To idealny moment na zwiedzanie, bo da się jeszcze zrobić zdjęcie głównych atrakcji bez tłumu obcych ludzi dookoła.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Korfu jest niewielką wyspą, ale może pochwalić się rozwiniętą bazą noclegową. My zdecydowaliśmy się na hotel z bezpośrednim dostępem do morza, położony na wschodnim wybrzeżu w miejscowości Moraitika.
Ze względu na podróż z kilkumiesięcznym dzieckiem wybraliśmy tę część wyspy, gdzie nie wieją silne wiatry, a morze jest gładkie i spokojne. Plaża przy hotelu jest niezbyt szeroka, ale czysta i ładna. Nie było może drobnego złocistego piasku, a piach pomieszany ze żwirkiem. To częsty widok na Korfu, więc przed wyjazdem warto zaopatrzyć się w buty do wody. Plaże na wyspie są publiczne, ogólnodostępne, a jedynie wybrane hotele oferują własny bezpłatny serwis plażowy. W Moraitice, gdzie się zatrzymaliśmy, za leżak trzeba było zapłacić 3 euro.
Zarówno na zachodnim, jak i wschodnim wybrzeżu znaleźć można piękne plaże. Pod tym względem wyspa jest niezwykle zróżnicowana. Są tu długie piaszczyste plaże, niewielkie kamieniste zatoczki, jak i skały opadające do morza stromymi klifami, u podnóża których kryją się maleńkie fragmenty piasku. Woda Morza Jońskiego przybiera wszelkie odcienie zieleni i błękitu, a każdy znajdzie coś dla siebie. Trzeba jedynie pamiętać, że po zachodniej i północnej stronie często wieją silne wiatry, a morze mocno faluje.
Co zwiedziliśmy?
Chociaż nasz pobyt na tej uroczej greckiej wyspie był krótki, a z długich i męczących wypraw musieliśmy zrezygnować ze względu na malutkie dziecko, chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej ze skarbów, które skrywa Korfu. Na zwiedzanie przeznaczyliśmy 3 dni. Te zostały szczelnie wypełnione od rana do wieczora. Oczywiście nie byliśmy w stanie zobaczyć wszystkiego, co sobie zaplanowaliśmy. Trzeba jednak pamiętać, że choć odległości pomiędzy poszczególnymi miejscami są niewielkie, poruszanie się po wyspie zajmuje sporo czasu. Teren bowiem jest górzysty, różnice wysokości duże, a drogi wąskie i kręte, niepozwalające na rozwinięcie dużych prędkości. W niektórych miejscowościach jest tak wąsko, że na drodze mieści się tylko jeden samochód, czasami nawet z problemami. Problem ten rozwiązano za pomocą sygnalizacji świetlnej umożliwiającej wjazd do wioski tylko z jednej strony. Oczekiwanie na zmianę światła może potrwać nawet kilka minut.
Priorytetem na naszej liście zwiedzania była oczywiście stolica wyspy - Kerkira (funkcjonuje również pod nazwą Korfu, ale dla rozróżnienia wyspę nazywać będę Korfu, a stolicę Kerkira). Koniecznie chcieliśmy zobaczyć również Paleokastritsę, klify w Peroulades i Cape Drastis, Canal d'Amur w Sidari, a także prawdziwy raj na Ziemi - Kassiopi. Nie mogliśmy pominąć chociaż jednej tradycyjnej wioski. Przez te trzy dni zobaczyliśmy mnóstwo pięknych plaż i klimatycznych wiosek. Przy jednych zatrzymywaliśmy się na dłużej, inne musiały poczekać na kolejną wizytę na wyspie.
Jako że do Messonghi Beach dotarliśmy wieczorem, zjedliśmy jedynie kolację i po krótkim spacerze po rozległym terenie hotelu poszliśmy spać. Następny dzień spędziliśmy przy hotelowych basenach. Jeszcze zanim wyruszyliśmy z Polski wiedzieliśmy, że nie będziemy korzystać z wycieczek fakultatywnych oferowanych przez biuro podróży. Te są bowiem drogie i zdecydowanie bardziej opłaca się na własną rękę wypożyczyć samochód i odwiedzić interesujące nas miejsca. Zdecydowanie preferujemy niezależność i wolność wyboru jeżeli chodzi o zwiedzanie. Biura podróży zwykle oferują wycieczki, podczas których pomija się pewne ciekawe miejsca kosztem wizyty w restauracji czy prywatnym muzeum zaprzyjaźnionego z organizatorem człowieka. Wielokrotnie nie ma czasu, by poznać i poczuć prawdziwy klimat danego miejsca, zobaczyć jak wygląda normalne życie jego mieszkańców. Jako że podróżowaliśmy w cztery dorosłe osoby i dziecko, na korzyść wypożyczenia samochodu przemawiały finanse, komfort oraz możliwość stworzenia własnego planu zwiedzania.
Moraitika i Messonghi
Zwiedzanie wyspy rozpoczęliśmy oczywiście od najbliższej okolicy. Nasz hotel znajdował się w Moraitice, położonej niespełna 20 km na południe od stolicy. Zarówno Moraitika, jak i sąsiadujące z nią Messonghi nie są zbyt atrakcyjne. Miejscowości rozdziela niewielka rzeka, przy której cumują statki, którymi można wybrać się w rejs po morzu. Wzdłuż głównej ulicy ciągnie się rząd sklepów, barów i restauracji, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Właściwie wszędzie można było oglądać mecze Euro 2012.
Dopiero po kilkunastu minutach docieramy do Ano Moraitika - starszej części miejscowości z tradycyjnymi zabudowaniami. Spacerujemy wąziutkimi uliczkami, zachwycając się kolorem i zapachem kwitnących wszędzie kwiatów i krzewów. Turystów tutaj nie ma, spotykamy za to staruszkę, która uśmiecha się do nas przyjaźnie. Główną atrakcją obu miejscowości jest ładna, długa plaża. Nie znajdziemy tu piasku, ale drobny żwir połączony z grubym piachem. Przy wejściu do wody są kamienie, więc zdecydowanie przydają się buty do wody. Morze jest przejrzyste, ciepłe i spokojne, choć wypływające raz po raz motorówki odrywają kawałki roślin, które potem pływają po powierzchni.
Paleokastritsa, Błękitne Groty, monastyr Theotokos, Angelokastro, Lakones, Peroulades, Canal d'Amour, Sidari
Następnego dnia z samego dnia wyruszamy samochodem na północny-zachód wyspy. Naszym celem są Paleokastritsa i Sidari oraz ich okolice. Główną i najlepszą drogą docieramy do Kerkiry, a dalej podążamy za znakami do Paleokastritsy. Do miejscowości prowadzi tylko jedna droga, latem bardzo zatłoczona. W pewnym momencie dociera ona do morza, przy którym znajduje się parking, i po prostu kończy. Tuż po wjeździe do miejscowości nasz zachwyt budzi przepiękna skalista plaża La Grotta. Widziana z góry zatoka otoczona skałami zapiera dech.
Woda przybiera całą peletę zieleni i błękitów. Ponad jej powierzchnię wystają skały i kamienie. Bez zastanowienia schodzimy na doł po kilku poziomach schodów. Na dole znajduje się restauracja z tarasem widokowym, platforma, przy której cumują łódki oraz platformy, z których można skakać do wody i liny do wciągania się na górę. Zauroczeni ruszamy dalej, by po chwili dotrzeć do kolejnej pięknej plaży. Kamienista Agia Triada z krystaliczną wodą zatrzymuje nas tylko na chwilę. Przy Alipa Beach cumują łódki, które zabierają turystów w rejs po przepięknej zatoce i Błękitnych Grotach. My zdecydowaliśmy się na 30-minutową wycieczkę z przewodnikiem. Za 10 euro od osoby można również popłynąć łodzią ze szklanym dnem czy "łodzią podwodną", głęboko zanurzoną w wodzie, z której można obserwować podwodne życie.
Po drodze mijamy skałę przypominającą głowę małpy. Nasz przewodnik żartuje, że w USA mają wyrzeźbione w skale głowy prezydentów i oni w Grecji również... ;) Rozbawieni i zrelaksowani po kilku minutach docieramy do pierwszej z trzech grot. Słońce niesamowicie podświetla wodę, sprawiając, że jest ona błękitna. Po krótkiej wizycie w Nausika Cave ruszamy do Agios Nikolaos Cave. Z perspektywy morza podziwiamy przepiękne wybrzeże i plaże Paleokastritsy - Alipę, Agię Triadę i Platakię. Wreszcie docieramy do maleńkiej, ale cudownej Blue Eye Cave, w której w krystalicznej wodzie obserwujemy ławicę ryb. Po chwili dopływamy do zatoczki La Grotta, która z tej strony prezentuje się równie pięknie, jak z brzegu. Przejrzysta woda odsłania wielkie głazy znajdujące się na dnie morza. To miejsce, z którego nie chce się wracać...
Ruszamy jednak dalej, do monastyru Theotokos. Mijamy Alipa Beach, Agios Spirydon Beach i dalej jedyną drogą pniemy się w górę. Z wierzchołka rozpościera się widok na niesamowite skaliste wybrzeże - przy skałach mieni się turkusowa woda. Ku naszemu zaskoczeniu, w oddali dostrzegamy stado wynurzających się raz po raz z wody delfinów. Niestety odległość jest zbyt duża, by dało się zrobić zdjęcie. Wchodzimy więc na teren monastyru. Przy wejściu szczegółowo sprawdzany jest ubiór - spodnie lub spódnica muszą sięgać co najmniej do kolan, a gołe ramiona należy przykryć. Na miejscu można bezpłatnie skorzystać z chust, które leżą w wiklinowym koszu.
Wszystko tonie w kwiatach i zieleni. Naszą uwagę przyciąga piękna, charakterystyczna dla Grecji dzwonnica. Następnie wchodzimy do świątyni. Jest niewielka, ale ładnie ozdobiona. Dosyć ciekawie i chyba trochę nie na miejscu wygląda mocno umięśniona postać Jezusa ;). Zwiedzamy również malutkie muzeum, w którym znajdują się stare księgi, klejnoty oraz... fragment szkieletu walenia i gigantyczna muszla. Przy wyjściu z terenu monastyru jeden z mieszkających tu na stałe mnichów błogosławi jeszcze nasze dziecko, po czym udajemy się w dalszą drogę.
Warto wspomnieć, że do samej świątyni prowadzi asfaltowa droga, jednak na wzgórzu jest bardzo mało miejsca do zaparkowania samochodu, manewr zawracania również jest problematyczny. Samochód można zostawić na dole, na sporym parkingu na początku drogi, ale wspinaczka pod górę w upale z pewnością będzie męcząca.
Kolejnym miejscem, do którego się udaliśmy był zamek Angelokastro. Aby tam dotrzeć, należy przejechać z powrotem całą Paleokastritsę, a następnie skierować się w stronę wsi Lakones. Droga prowadzi mocno pod górę, jest wąska i dosyć kręta. Wkrótce docieramy do Lakones, w którym nie ma nic ciekawego, poza kilkoma restauracjami oferującymi posiłki na tarasach widokowych, z których jest świetny widok. Na uwagę zasługuje także tradycyjna zabudowa wioski - bardzo wąskie uliczki, ciasno zbudowane domy z bezpośrednim wyjściem na ulicę, brak chodnika. Przed wjazdem do wsi napotykamy sygnalizator z zielonym lub czerwonym światłem. Warto tutaj spieszyć się z wyjazdem na zielonym świetle, bo na kolejne trzeba poczekać ładnych kilka minut. Wkrótce mijamy kolejną tradycyjną wioskę - Makrades. Tutaj skręcamy na Krini, a stamtąd już prosto do zamku. W pewnym momencie warto zjechać na moment z drogi i zrobić zdjęcia, bo widok na imponujące ruiny zamku jest naprawdę niesamowity.
Ku naszemu rozczarowaniu, u podnóża skały, na której zbudowany został Angelokastro, okazuje się, że wstęp do ruin aktualnie jest niemożliwy. Normalnie ta przyjemność kosztuje 3 euro od osoby. Mimo to wspinamy się po brukowanej ścieżce i schodach na górę. Wejście nie jest aż tak męczące, jak się początkowo wydaje. Po 10 minutach niezbyt forsownego podejścia docieramy na górę. Jedno z nas musi zostać na dole, bo wózka z dzieckiem nie da się wnieść. Podziwiamy ograniczone bądź co bądź widoki, upewniamy się jeszcze, że furta (a dalej kolejna) jest zamknięta i schodzimy na dół. Wracając zatrzymujemy się w Makrades, by kupić domowej roboty wino (można spróbować przed zakupem) i lokalne zioła. Następnie ruszamy drogą wzdłuż wybrzeża na północ.
Po drodze mijamy kolejne wioski i cudowne krajobrazy - Prinilas, Pagi, Agios Georgios, Afionas, Arillas, Agios Stefanos, Avlietes. W końcu docieramy do Peroulades. Tam za znakami podążamy do Logas Beach i klifów. Już z tarasu widokowego znajdującego się na górze, na terenie restauracji, widać, jak pięknie tu jest. Widoki muszą jednak chwilę zaczekać, bo zatrzymujemy się na obiad. Menu jest stosunkowo ubogie, a dania niezbyt duże i drogie (ok. 7-10 euro za danie), chociaż bardzo smaczne. Zerkamy z góry na klify, plażę przycupniętą w dole u ich podnóża oraz odległy Cape Drastis. Zejście na dół jest utwardzone, na początku jest to betonowa ścieżka, potem stopnie. Okazuje się, że jest przypływ i na plażę nie da się przejść suchą stopą. Aby dojść do kolejnej piaszczystej plaży, trzeba zanurzyć się już co najmniej do pasa. Ostatecznie rezygnujemy z kąpieli w tym miejscu, bo silnie falująca woda pełna jest drobnych zielonych roślinek.
Udajemy się do przylądka Drastis. Piaszczystą drogą powoli zjeżdżamy w dół, gdzie... właściwie nic nie ma. Otoczona roślinnością wąska ścieżka prowadzi do miejsca, gdzie można wypożyczyć łódkę. Obok jest jeszcze kilka leżaków na skałach i to by było na tyle. Za to z drogi powyżej rozciąga się fantastyczny widok na przylądek i wystające z morza skały. Wszystko wygląda bajkowo... A z naszego samochodu jeszcze przez długi czas osypuje się piach ;).
Nasz kolejny cel to Sidari i słynny Canal d'Amour. Sama miejscowość niczym się nie wyróżnia. Pełno tu barów i sklepów. Za to pomiędzy skałami znajdujemy kilka przepięknych plaż z błękitną wodą. Do kanału miłości niełatwo trafić. Chociaż wzdłuż drogi umieszczono znaki, są one małe i niewidoczne. Początkowo nie wierzyliśmy, że skręciliśmy w "oficjalną" drogę, ale tablice powtarzały się w regularnych odstępach. Prawdziwym zaskoczeniem było jednak, gdy okazało się, że do morza trzeba dojść przez bar, nad brzegiem należącego do niego basenu... W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że wiele barów na wyspie w ramach złożonego zamówienia oferuje bezpłatny dostęp do basenu.
W końcu docieramy na miejsce. Sam kanał może nie robi aż tak dużego wrażenia, ale całe otoczenie zdecydowanie tak i naprawdę warto tu przyjechać.
Kerkira, Palaiopolis, Kanoni, Mysia Wyspa, Pantokrator
Kolejnego dnia rano udaliśmy się na zwiedzanie Kerkiry - stolicy wyspy. Funkcjonuje ona również pod nazwą Korfu, ale najczęściej na znakach drogowych spotyka się tę pierwszą, historyczną nazwę. Miasto jest zachwycające. Niezwykły klimat nadają mu wąziutkie uliczki pomiędzy wysokimi, weneckimi kamienicami. Ponad głowami spacerujących turystów toczy się normalne życie mieszkańców miasta - np. suszy się pranie. Jako pierwszy rzucił nam się w oczy pałac Michała i Grzegorza. Obecnie w otoczonym arkadami budynku mieści się muzeum sztuki azjatyckiej. Przed nim stoi pomnik sir Fredericka Adama, a pod jednym z łuków przebiega główna droga otaczająca stare miasto.
Po prawej stronie widać kościół Panagia Mandrakina, zaś po lewej rozpoczyna się Liston. Wchodzimy w jedno z wąskich przejść pomiędzy budynkami i zagłębiamy w labirynt uliczek. Po drodze mijamy sklepiki, stragany z pamiątkami, restauracje. W końcu docieramy do charakterystycznej wieży kościoła św. Spirydona, patrona wyspy. Akurat w świątyni odbywa się nabożeństwo, więc tylko zerkamy do środka. Po chwili mijamy ratusz, plac Theotoku, katedrę. Wkrótce dochodzimy do schodów, malowniczo prowadzących do Nowej Fortecy. Na wejście do środka (płatne 3 euro) decydujemy się wyłącznie ze względu na walory widokowe. Po terenie fortecy bez większego problemu da się poruszać z dziecięcym wózkiem, a spacer pod górę umilają liczne chłodne tunele. Z twierdzy rozpościera się fantastyczny widok na miasto, stary i nowy port, pobliską wysepkę Vido, daleki szczyt Pantokrator oraz Starą Fortecę. Warto wybrać się tam po południu, kiedy słońce znajdujące się za plecami pięknie oświetli miasto i wyjdą najlepsze zdjęcia.
Zachwyceni ruszamy w drogę powrotną do samochodu. Docieramy do pięknie kwitnących krzewów przy starym porcie i Spilii. Na środku placu znajduje się fontanna, przy której można odpocząć, z boku - puste o tej porze stoły do gry w szachy. Na chwilę zaglądamy jeszcze do katedry Mitropolis, a następnie spacerem podążamy do Faliraki i bramy św. Mikołaja. Ponieważ zmęczenie mocno daje o sobie znać, oglądamy jeszcze Liston, który za dnia jest raczej pusty, oraz Spianadę i znajdujące się w jej obrębie pomniki, fontannę i rotundę Maitlanda i wracamy do hotelu na obiad. Ponieważ dawno już minęło południe, zwiedzanie Starej Fortecy odkładamy na poranek dnia następnego. Wtedy słońce jest w najlepszym położeniu do zrobienia dobrych zdjęć starego miasta.
Po drodze do hotelu rzuciliśmy jeszcze okiem na Palaiopolis - bazylikę i świątynię Artemidy. Trzeba przyznać, że ruiny prezentują się dosyć smętnie. Zwłaszcza jeśli porównamy je z innymi zachowanymi w Grecji czy Turcji starożytnymi miastami. Nieco przez przypadek docieramy jeszcze do Kanoni, gdzie znajdują się symbole Korfu - kościół Vlacherna i Mysia Wyspa. Po krótkim spacerze groblą oddzielającą jezioro Chalkiopoulou od morza wracamy do samochodu. To jeszcze nie koniec zwiedzania na dziś!
Warto wspomnieć, że poruszanie się po wyspie nie jest łatwe. Drogi są wąskie, kręte, często jednokierunkowe i bardzo źle oznakowane. Wielokrotnie zdarzało nam się gubić drogę, co powodowało stratę czasu czy dodatkowe kilometry, ale miało to także swój urok...
Po obiedzie czeka nas nie lada wyzwanie - wjazd na najwyższy szczyt wyspy - Pantokrator. Zostawiamy więc za sobą turystyczne nadmorskie miejscowości - Gouvię, Dassię, Ipsos - i ruszamy w góry. Wybieramy wariant ekstremalny - wjazd przez wieś Ano Korakiana i drogę 25 serpentyn. Do Ano Korakiana wspinamy się mocno pod górę, ale bez większych problemów. Wieś prezentuje się pięknie, ale wąziutka droga, ledwie mieszcząca jeden samochód, budzi niepokój. W pewnym momencie z dużą prędkością wyprzedził nas motocykl, by na najbliższym zakręcie cudem uniknąć czołowego zderzenia z samochodem! Kierowca jednośladu tak zmienił kierunek jazdy, że... zawadził kołem o schodki prowadzące do jednego z domów i uderzył bokiem w samochód. Po chwili podniósł się i odjechał, nie czekając na reakcję zszokowanego kierowcy. I tylko na aucie pozostało niewielkie, ale wyraźne wgniecenie. Całość wyglądała dość przerażająco, ale i zarazem zabawnie. Przed nami droga 25 serpentyn. Robi się coraz węziej, bardziej stromo i niebezpiecznie. Na szczęście dla nas ruch był jeszcze niewielki i po dłuższej chwili bezpiecznie docieramy do kolejnej malowniczej wsi - Sokraki. Jak się okazuje, kończy nam się paliwo. I gdy już myśleliśmy, że może być nieciekawie, w szczerym polu pojawia się znak, informujacy, że za kilkaset metrów będzie stacja benzynowa. I była! 1 dystrybutor, para pracowników w wieku ok. 70 lat, dookoła pola i góry, ale cena przyzwoita i jeszcze, mimo że uprzejma staruszka nie posługiwała się językiem angielskim, udało nam się potwierdzić, jak dalej mamy jechać.
Jedziemy więc do Zigos, a dalej Sgourades, Strinilas, Petalii i wreszcie na szczyt Pantokrator. Momentami wjazd jest przerażający, ale widoki z góry powodują, że szybko o tym zapominamy. Gdybym miała wjechać tam jeszcze raz, nie wahałabym się ani chwili.
Na szczycie znajduje się monastyr Jezusa Pantokratora, czyli Wszechwładcy, Pana wszystkiego. Na stałe mieszka w nim tylko jeden mnich. Chociaż z zewnątrz niepozorny, przytłoczony ogromnym masztem, w środku monastyr kryje prawdziwy skarb. Oglądamy jeszcze rozległe tereny Albanii, odległą Kerkirę, morze i pobliskie wyspy oraz wijące się po okolicznych wzgórzach serpentyny, po czym rozpoczynamy podróż powrotną. Warto wiedzieć, że przed samą bramą prowadzącą do monastyru jest tłoczno i mogą być problemy z zawróceniem. Samochód można jednak zostawić niżej i kawałek podejść pieszo.
Dopiero w drodze powrotnej uświadamiam pozostałych podróżujących, że... istnieje druga droga prowadząca na Pantokrator, znacznie łagodniejsza i szersza ;). Ona również wije się serpentynami, ale to nie to samo. Na wysokości Sgourades trzeba skręcić w stronę Spartilas, a stamtąd do Pyrgi i Ipsos. Droga jest znacznie krótsza, ale poszukiwaczom wrażeń i przygód gorąco polecam spróbować wjazdu przez Ano Korakiana. Nie pożałujecie!
Późnym wieczorem pojechaliśmy jeszcze raz do stolicy wyspy. Po zmroku wygląda zachwycająco! Pięknie podświetlone budynki, drzewa i twierdze budują niesamowity klimat. Restauracje i bary w centrum czynne są do późnych godzin nocnych, a szczególnie w weekend Spianada i okolice Liston tętnią życiem.
Stara Twierdza, Ipsos, Barbati, Nissaki, Kouloura, Kassiopi, Glifada, Mirtiotissa
Następnego dnia planowaliśmy zwiedzić Achillion, ale mnóstwo autokarów i tłum ludzi przy wejściu, mimo wczesnej pory, skutecznie nas zniechęciły (warto również wspomnieć o cenie za wejście: 7 euro za osobę). Postanowiliśmy więc zadowolić się obejrzeniem Mostu Kaisera, który znajduje się przy głównej drodze, i ruszyć na północny-wschód, do Kassiopi.
Wcześniej jednak czekała nas przełożona z dnia poprzedniego wizyta w Starej Twierdzy w Kerkirze. Wstęp kosztował 4 euro, ale warto było wydać te pieniądze. Przy wejściu znajduje się Contrafossa i przerzucony nad nią most. Dalej widać mury obronne, budynki, pojedyncze działa. Wspinamy się pod górę. Tym razem bez wózka - dziecko musiało zadowolić się nosidłem ;). Wjazd na samą górę z wózkiem byłby niemożliwy. Mijamy piękną wieżę zegarową i studnię wenecką. Po chwili otwierają się pierwsze widoki na miasto i morze. Wchodzimy wyżej, aż do dużego krzyża i latarni morskiej. Widok zapiera dech... Doskonale widoczne są zabudowania starego miasta, półwysep Kanoni, startujące samoloty. W oddali rysują się szczyty górskie i doskonale rozpoznawalny Pantokrator. Można dostrzec również jeden z typowych greckich wiatraków. To jedyny, jaki znaleźliśmy na Korfu. Po zejściu udajemy się jeszcze zobaczyć kościół św. Grzegorza, ale wejście do środka jest niemożliwe.
Tuż przed południem ruszamy do oddalonego o 30 km Kassiopi. Dojazd zajmuje dużo więcej czasu niż planowaliśmy. Kręta droga prowadzi bowiem górskimi zboczami. Mijamy Kontokali, Gouvię, Dassię, Ipsos (w którym zatrzymujemy się na trochę), by dalej piąć się w górę przy Barbati, Nissaki Kalami. Miasteczka prezentują się ładnie, chociaż tak naprawdę niewiele w nich ciekawych rzeczy. Co i rusz mijamy zachwycające plaże, które widziane z góry robią wrażenie. W pewnym momencie zatrzymujemy się przy oznaczonym punkcie widokowym. To doskonałe miejsce, by obejrzeć charakterystyczny motyw Kouloury. Wkrótce docieramy do Kassiopi.
Decydujemy się zobaczyć najpierw jedną z kilku pięknych okolicznych plaż - Imerolę. Stamtąd wracamy do centrum miasteczka, gdzie zostawiamy samochód. W porcie stoją łódki kołysane przez wiatr. Nad Kassiopi górują ruiny zamku. Nawet tutaj widać piękny kolor wody, choć najlepsze dopiero przed nami. Zmierzamy do oddalonej o 300 m plaży Bataria. Po drodze co i rusz zatrzymujemy się, nie mogąc napatrzeć na niesamowite odcienie wody. Wreszcie docieramy do miejsca, które przypomina raj. Woda faluje we wszelkich odcieniach zieleni i błękitu, zachęcając do kąpieli. Okazuje się jednak bardzo zimna, poza tym szybko robi się głęboko. Zostajemy tu na dłużej, nie mogąc się nacieszyć widokiem. Po drugiej stronie morza doskonale widać spore obszary Albanii i miasto Saranda.
W drodze powrotnej zajeżdżamy jeszcze na dwie plaże położone na zachodnim wybrzeżu wyspy. Długa piaszczysta Glifada z góry prezentuje się wspaniale, ale niczym nie różni się od plaż jakie mamy chociażby w Polsce. Pełno tu parasoli i leżaków, dookoła głośno huczy muzyka. Zupełnie inna jest Mirtiotissa. Z Pelekas pędzimy wąską dróżką na złamanie karku w dół. Z góry spoglądamy na niewielki skrawek piasku, przycupnięty u podnóża stromych skał. Z wody wyłaniają się malownicze głazy. Niestety karkołomny zjazd i zaparkowane na dole samochody sprawiły, że mamy poważne problemy z zawróceniem i wjazdem pod górę! Nawet odciążony przez dwie osoby samochód nie daje rady stromemu zboczu. Wreszcie, po spaleniu opon i wielu skomplikowanych manewrach, z siłą czterech pchających rąk włącznie, udaje się podjechać pod górę ;). Niestety dwoje z nas zalicza przymusową wspinaczkę w potwornym upale. Mimo wszystko było warto!
Przez trzy dni przejechaliśmy prawie 600 km, jednak nie starczyło nam czasu, by odwiedzić południowy kraniec wyspy. Korfu jest naprawdę przepiękne i trzeba wielu dni, by zobaczyć wszystko dokładnie. Niestety nie jest to zbyt tanie miejsce. Za lokalny specjał, likier z kumkwata, trzeba zapłacić od 1,50 euro (40 ml) po nawet 15 euro za 0,7 l. Magnez na lodówkę to ok. 2 euro, naturalna gąbka 4 euro, wino od 4 euro, a paczka ziół ok. 2 euro. Za danie obiadowe trzeba zapłacić w okolicach 10 euro, a ceny za wypożyczenie samochodu rozpoczynają się od 30 euro za najmniejsze auto. Litr benzyny to ok. 1,8 euro. Przed wyruszeniem na wycieczkę po wyspie warto zaopatrzeć się w wodę, bo ta w barach i restauracjach jest droga. Co ciekawe jedna butelka w sklepie kosztuje prawie tyle samo co cała zgrzewka.
czerwiec 2012
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Rzym i Watykan • Salzburg • Irlandia • Algarve • Riwiera Turecka • Madryt • Thassos • Argentyna • Wiedeń • Kopenhaga • Kreta • Stambuł • Peloponez • Chalkidiki • Mediolan • Lwów • Buenos Aires • Bretania • Wilno i Troki • Gozo • Jerez de la Frontera • Kos • Kusadasi • Zakynthos • Edynburg • Kadyks • Dublin • Florencja • Wenecja • Fethiye i Oludeniz • Toledo • Liverpool • Bratysława • Costa de la Luz • Barcelona • Kordoba • Czarnogóra • Kalabria • Wyspy Kanaryjskie • Trondheim • Chorwacja • Ateny • Praga • Malta • Saloniki • Alpy Austriackie • Cypr • Palanga i Lipawa • Piza • Brugia • Londyn • Bergamo • Haarlem • Rodos • Budapeszt • Fatima • Beauvais • Ronda • Kijów • Andaluzja • Bodrum • Lizbona • Bruksela • Chopok • Włochy Północne • Brno • Mykonos • Sewilla • Gandawa • Gibraltar • Santorini • Alicante • Segowia • Katalonia • Paryż •