Szukając pereł Adriatyku
Do Chorwacji wybieraliśmy się od dobrych trzech lat, aż w końcu nastał moment przekucia planów w rzeczywistość. Kraj byłej Jugosławii był tylko jednym z elementów przejażdżki, która trwała dwa tygodnie. Trasa wiodła z Polski przez Czechy, Austrię, Słowenię do Chorwacji, gdzie rozpoczęliśmy zwiedzanie na dobre. Co jeszcze? Wizyta w Bośni i Hercegowinie, gdzie zaciekawił nas Mostar, a także chcieliśmy przekonać się o sile Medjugorie. A do tego kilka nocy w Czarnogórze i powrót do kraju przez Serbię, z postojem w Budapeszcie i dalej prosto przez Słowację do domu. Efekt? 4200 kilometrów autem w 14 dni.
Kiedy pojechaliśmy?
Kiedy najczęściej Polacy wyjeżdżają do Chorwacji? W czasie polskich wakacji, czyli w lipcu i w sierpniu. Postanowiliśmy nieco wyłamać się z tego schematu i na Bałkany ruszyliśmy we wrześniu. Na dodatek w drugiej jego połowie. Oczywiście pojawiły się pewne obawy, że pogoda może być gorsza, że na upały nie ma co liczyć, a na wybrzeżu uprzykrzać życie będą silne wiatry. Ostatecznie nie było tak źle. Owszem, padało raz i wcale nie przez dwa tygodnie, a zaledwie przez kilka godzin w nocy, i to w głębi lądu, a tak... pogoda wręcz sprzyjała. Zarówno kąpielom w morzu, jak i zwiedzaniu miast.
Gdzie się zatrzymaliśmy?
Wyjeżdżając do Chorwacji nie mieliśmy zarezerwowanych żadnych noclegów, żadnych kwater, hoteli, kempingów, hosteli, domków. Nic. Wszystko organizowaliśmy po przyjeździe do danej miejscowości. Wystarczyło kilka minut, góra kwadrans, aby znaleźć zadowalające nas lokum. Kwestia odpowiedniego standardu, a także ustalenie satysfakcjonującej ceny. Oczywiście tu też było pole do ewentualnych negocjacji w zależności od długości pobytu w danym miejscu, ale ostatecznie płaciliśmy zwykle 25-30 euro za pokój. Wszystko załatwiane od ręki. Jedynie raz musieliśmy czekać na właściciela aż do wieczora, który w ciągu dnia... pracował przy produkcji wina. Jednak o tym nieco więcej w relacji z podróży. Jeśli nie chcesz jechać w ciemno, zarezerwuj nocleg już teraz na booking.com.
Alternatywę stanowi serwis AirBnB. Dołącz teraz do społeczności AirBnB i odbierz żniżkę 100 PLN na nocleg podczas swoich podróży w nieznane.
Aha, i jeszcze jedno. Wychodzimy z założenia zamiast leżeć w szpitalu, lepiej leżeć na plaży. Dlatego na wyjazdy zagraniczne zawsze wykupujemy ubezpieczenie. Kosztuje tyle co porządne chorwackie wino, a przynajmniej masz spokojną głowę. Teraz jako nasz czytelnik masz 10% zniżki. Kliknij i kup ubezpieczenie 10% taniej.
Co zwiedziliśmy?
Trasę ułożyliśmy tak, aby móc zobaczyć jedne z najbardziej znanych miejsc w Chorwacji. Począwszy od jezior Plitwickich, przez Trogir ze Splitem, a na Dubrowniku kończąc. Ponadto zajrzeliśmy do Zadaru, mieliśmy przystanek w miejscowości Senj, a na odpoczynek w zacisznej zatoczce wybraliśmy Prapratno nieopodal Stonu. Dzięki temu mieliśmy stamtąd niezłą bazę wypadową nie tylko na jednodniowy wyjazd do bośniackiego Mostaru, ale również dalej na południe, w kierunku Czarnogóry, która była kolejnym etapem naszej podróży. Jednak o wizycie w sąsiednich krajach można przeczytać w osobnej relacji - tutaj.
Szukając pereł Adriatyku
Deszcz. Pada. Kilkanaście godzin za kierownicą. Ponad 1000 kilometrów przejechanych, żeby rozpocząć urlop z pomalowanym w granatowo-ołowiane barwy niebem. Nie tak to miało wyglądać. Co prawda nie było to oberwanie chmury, ale przecież Chorwacja to jeden z krajów Europy, w którym raczej nie trzeba martwić się o aurę. Szczególnie latem. Właśnie - latem, a mamy połowę września. Jest już po sezonie, więc do kogo te pretensje? Jednak ma to również swoje dobre strony. Co chwila mijamy tabliczki świadczące o tym, iż tu, tu i jeszcze tu są wolne pokoje. Dostrzegamy dość skromny piętrowy dom, od którego dzieli nas kilkanaście schodów. Szybki rekonesans, ustalenie ceny, uścisk dłoni i... witamy w Chorwacji. Witamy w Senj! Miasto jak dla nas całkowicie anonimowe, do którego trafiliśmy przez przypadek. Nie mieliśmy wówczas świadomości, że ma 3000 lat przeszłości. Po prostu musieliśmy już gdzieś się zatrzymać na noc, coś zjeść i jednocześnie mieć w miarę blisko do jezior Plitwickich, bo właśnie to był nasz pierwszy cel wyjazdu nad Adriatyk. Wieczorny rekonesans kończy się na wizycie w pobliskiej tawernie, w której oprócz nas nie ma praktycznie nikogo. Schłodzone Karlovacko przynosi ulgę po całodziennej podróży.
Poranek budzi nas pięknym słońcem. Ciemne smugi na niebie ustąpiły miejsca błękitowi nieba wymieszanego z białymi cumulusami. Smagający wiatr od morza dawał przyjemne uczucie ciepła. Chorwacja ukazała swoje drugie oblicze, drugą twarz, i jak się okazało, nie pierwszy i nie ostatni raz tego dnia. Ruszamy na spacer promenadą, a raczej nieco szerszym niż zwykle chodnikiem w portowej części miasta. Przycumowane łódki, motorówki spokojnie kołyszą się na delikatnych falach Adriatyku. Mieszkańcy? Na spokojnie, bez pośpiechu snują się po uliczkach. Turyści? Jacy turyści? - można odpowiedzieć. Tłumów pragnących zwiedzić jedno z najstarszych miast północnej Chorwacji wraz z Twierdzą Nehaj nie uświadczyliśmy. Nic tu po nas. Pakujemy się w auto, żeby przedostać się do wspomnianych jezior. I tu kolejna "niespodzianka", bo... im bardziej w głąb lądu, tym bardziej słońce musiało ustąpić miejsca ołowianym obłokom. Na szczęście bez przykrych, a raczej mokrych konsekwencji.
Niemniej jednak szkoda, gdyż Jeziora Plitwickie należą do urokliwych, a piękna pogoda jeszcze bardziej potęgowałaby ich wyjątkowość. O ich walorach przekonali się specjaliści od UNESCO, wpisując te tereny na listę światowego dziedzictwa w 1979 roku. Wodne kaskady, odsłonięte skały czy też wodospady, z tym największym w kraju, mającym aż 78 metrów wysokości! Park Narodowy ma powierzchnię niespełna 300 km2, cztery wejścia oraz kilka sposobów na jego zwiedzanie. W zależności od dysponowanego czasu, chęci oraz sił, możemy wybrać szlaki zajmujące od 2 do 8 godzin. Wybieramy wariant pośredni. Na linię startu podwozi nas specjalny busik i można zaczynać wędrówkę. Wędrówkę, która wiedzie po drewnianych kładkach, piaszczystym podłożu wzdłóż skał i wydeptanych szlakach. Zasnute niebo dodaje uroku, gdy nad taflami jezior unosi się tajemnicza mgiełka skrywająca gdzieś w otchłaniach roślinność. Spędzamy kolejne minuty w towarzystwie kaskad oraz stale szumiących wodospadów. Bez względu na rozmiary - wywołują pozytywne odczucia. A przecież w toniach wód żyją ryby. I tu paradoks, gdyż wydawało się, że spotkamy tu niezliczone gatunki. Nic bardziej mylnego. Dominuje troć. Czyżby woda była zbyt czysta? Wszystko wskazuje na to, iż może być to powód. A woda? Przepiękne lazurowo-seledynowe odcienie odbijają od lustra jeziora okalające skały oraz buki i jodły. Aha! Są i turyści - niekiedy uciążliwi, niekiedy udaje się im uciec, ale trudno się dziwić. Każdego dnia potrafi tu zjechać po kilka tysięcy osób. Jednak w miejscu "grande finale", czyli przy Vielikim Slapie (Wielkim Wodospadzie) jest ich zaledwie garstka. Czyżby nie każdy dał radę tu dotrzeć? Być może, ale to tylko z korzyścią dla nas. Dzięki temu w pełni delektujemy się widokiem 78-metrowej ściany wody. Na deser pozostaje nam widok jezior z perspektywy pobliskiego wzniesienia. Jeszcze chwila oczekiwania na bus wiozący turystów i czas ruszać dalej w drogę. Najbliższą noc spędzimy w Zadarze.
Zadar
Najpierw pokonaliśmy dobre 130 kilometrów do celu. Za oknem już ciemno, choć do północy jeszcze daleko. Oczywiście noclegów nie mamy klepniętych. Zatrzymujemy się na jednej z ulic i... do trzech razy sztuka. Trafiamy na sympatycznego jegomościa, który udostępnia nam pokój w swym piętrowym domu, a po chwili jeszcze dzieli się wskazówkami – gdzie, którędy iść i co zobaczyć, wręczając nam na odchodne plan miasta. Nie w głowach nam "Zadar by night" w wydaniu imprezowym, choć muzyka wylewa się z głośników na ulice. Rozglądamy się za posiłkiem, wszak od porannego śniadania nic sensownego nie jedliśmy. Gdy kelner w knajpce słyszy, że jesteśmy z Polski, od razu wpada w nieskrywaną radość. Zaczyna opowieści - od pięknych jezior Plitwickich, przy których byliśmy, by po chwili płynnie przejść do stwierdzeń, że w Polsce jest zdecydowanie lepiej niż w Chorwacji. Skąd te wnioski? Widział w telewizji! A swe teorie podpierał tym, że przynależymy do Unii Europejskiej. Cóż, długo byłoby wyjaśniać, więc pozostawiliśmy człowieka w lekkiej nieświadomości, że jednak nad Wisłą to wcale tak do końca kolorowo nie jest, jak to media przedstawiają. A jedzenie? Pyszne! Po zaspokojeniu głodu spokojnym spacerem kierujemy się do historycznej części miasta.
Wieczorne ciepło skutecznie sprzyja przechadzkom. Docieramy do bramy, żeby po chwili zobaczyć kościoły św. Donata oraz św. Anastazji. Podświetlone od spodu, na tle czarnego nieba z migoczącymi gwiazdami, robią pozytywne wrażenie. Wracamy tu za dnia. Ruch już większy. Ludzie mieszają się między kawiarniami, lodziarniami oraz na targu. Idziemy nadmorską promenadą w stronę organów, na których melodię wygrywają... fale Adriatyku. Zapomnijmy o hitach światowej muzyki, a wsłuchajmy się improwizującą wodę i delikatne plumknięcia. I dopiero zróbmy kilkanaście kroków więcej, aby stanąć przy panelach słonecznych, które mienią się kolorami po zmroku. Jeszcze tylko porcja lodów i nadszedł czas ruszyć na południe, wzdłuż wybrzeża.
Split, Trogir
Licznik kilometrów kręci się stale, a wskazówka poziomu paliwa konsekwentnie zmierza w lewą stronę. Natomiast my podziwiając widoki za oknem jesteśmy coraz bliżej Splitu. W pewnym momencie panorama za szybami jest na tyle piękna, że przystajemy na poboczu, aby zrobić kilka zdjęć. Jedno z najsłynniejszych miast Chorwacji jest już na wyciągnięcie ręki. Ostatecznie zamiast w ścisłym centrum lub jego pobliżu, znajdujemy nocleg tuż za rogatkami miasta w Podstranie. Mieścinka niczym się nie wyróżnia, ale... nam to nie przeszkadza. Kilkanaście metrów do wody, dookoła drzewa figowca, piękny widok z tarasu, życzliwy gospodarz, który... okazał się przewodnikiem po Splicie. Czego chcieć więcej? Tym bardziej, że do Trogiru i Splitu i tak mieliśmy zamiar ruszyć autem. I trzeba przyznać, że... jest to dość średni pomysł. Szczególnie, gdy chcemy zaparkować w pobliżu starówki drugiego z miast. Ciasno. Zderzak w zderzak. Kluczenie kilkanaście minut po okolicy, żeby tylko znaleźć skrawek wolnego asfaltu, który pozwoli na bezpieczny postój.
Najpierw odwiedzamy Trogir. Tutaj nie było większych problemów ze znalezieniem wolnej miejscówki. Przy targu, blisko Bramy Lądowej, którą zdobi lew św. Marka oraz figura patrona miasta. Wśród plątaniny uliczek odnajdujemy Gradską, która prowadzi prosto do kościoła św. Wawrzyńca oraz dzwonnicy, z której rozciąga się wspaniały widok na okolicę. Jachty, łódki, dachówki kamienic, a u podnóża prostokątny plac z dzwonnicą. Szwendając się wśród kamienic, trudno jest nam uwierzyć w przypowieść, że wystarczy raptem 750 kroków, aby przejść całe centrum Trogiru. Bujda na resorach jak nic! Niemniej jednak opuszczamy miejskie mury, żeby jeszcze rzucić okiem na otoczenie z perspektywy Obala bana Berislavica. Na jej krańcu stoi Twierdza Kamerlnego, którą budowano "na raty”. Średniowieczne grube mury są na swój sposób pokazem siły ówczesnego portu.
Teraz czas na Split. Można się silić na stwierdzenie, które miasto piękniejsze, które okazalsze, szukać argumentów przemawiających za byłą siedzibą Dioklecjana i podkreślać uroki skromniejszego Trogiru. Można, ale po co? Lepiej wziąć aparat w dłonie, robić zdjęcia i chłonąć atmosferę oraz unoszącą się w powietrzu bogatą historię. A jej symbolem jest Pałac Dioklecjana. Jednym z elementów starówki jest katedra św. Duje, mająca ośmiokątną fasadę z przylepioną wieżą – oczywiście udostępnioną dla turystów. Nie ma co się zastanawiać czy wchodzić do środka, tylko korzystać i robić krok za krokiem w górę, aby sięgnąć okiem na cały Split opływający w wody Adriatyku. Spostrzegawczych fanów piłki nożnej czeka niespodzianka w postaci ogromnego herbu Hajduka namalowanego na jednym z bloków. A sama świątynia? Dawniej pełniła rolę mauzoleum. A skoro już mowa o piłce nożnej mowa... Po zapoznaniu się z urokliwymi zaułkami starówki wpisanej na listę dziedzictwa UNESCO oraz skosztowaniu lokalnych specjałów, pakujemy się w auto, żeby z bliska przyjrzeć się domowi fanatyków spod znaku "Torcidy”. Niestety, być może z racji, iż godziny są mocno popołudniowe, dookoła obiektu nie było żadnego "gospodarza”, który uchyliłby furtkę wiodącą na trybuny. Wejście z partyzanta nie wchodziło w grę. Trzeba było obejść się smakiem i w efekcie zrobiliśmy tylko rundkę wokół stadionu, który z pewnej perspektywy przypomina nieco... spodek. Tylko tyle.
Prapratno, Ston
Z powyższego opisu może wynikać, iż będąc w Chorwacji tylko zwiedzaliśmy, szukając tytułowych pereł Adriatyku. Jest w tym ziarnko prawdy, co nie znaczy, że nie zanurzyliśmy się w morskiej wodzie. Bo jak tu nie zażyć kąpieli, mając orzeźwiający Adriatyk kilkanaście metrów od noclegu? Błogie lenistwo czekało na nas w Prapratno. Paradoksalnie, pojechaliśmy tam całkowicie przypadkowo. Jadąc ze Splitu, wystarczył rzut oka na mapkę, że znaleźć punkt relatywnie blisko Mostaru, Dubrownika oraz granicy z Czarnogórą. Symbol namiotu pozwolił przypuszczać, że na pewno jest to miejscowość typowo turystyczna i nie ma siły – na bank znajdziemy nocleg! Jak pomyśleliśmy – tak zrobiliśmy i wkrótce mijaliśmy po prawej popularne wyspy Brac oraz Hvar wyłaniające się z morza, aby za chwilę mieć po sąsiedzku półwysep Peljesac, do którego naturalną bramą jest miasteczko Ston. Na pierwszy rzut oka nic specjalnego. Nie przypuszczaliśmy, że szybko tu wrócimy. Powód? Prapratno okazało się... "dziurą". Za to piękną "dziurą". Można tak rzec. Namioty z mapy? Owszem, były i to na dodatek wymieszane z kamperami na... polu kempingowym! A ponadto? Spokojne fale, złocisty piasek, a całość otulona kamienistymi wzniesieniami układającymi się w zatoczkę. I do tego dosłownie kilka domów, z czego tylko dwa przyjmowały gości. Jeden odpadł bardzo szybko z powodu nieadekwatnej ceny do jakości. A drugi? Dzwonek, pukanie do drzwi – nie przynoszą efektu. Kręcimy się wokół domu w poszukiwaniu kogokolwiek, z kim można byłoby dobić targu. Nic z tego. Wrześniowy żar leje się z nieba, a na zegarze wskazówki minęły już południe. Wtem, całkowicie ni stąd, ni zowąd wita nas blond niewiasta w stroju kąpielowym, która po angielsku pyta czy może nam jakoś pomóc. Czy może? Oczywiście, że tak! Szukamy noclegu! Po wymianie zdań szybko się okazało, iż ona tu tylko wynajmuje pokój ze swoim facetem, a gospodarz owszem przyjedzie, ale dopiero wieczorem. Właśnie pracuje przy produkcji wina. Z jednej strony kusi perspektywa zanurzenia się w wodzie, ale najpierw wracamy do wspomnianego Stonu, którego symbolem są dawne fortyfikacje z murami. Aż tam się nie zapuszczamy, skupiając się na tym, co oferuje ścisłe "centrum”. Czas oczekiwania zamieniamy na obserwację tej spokojnej mieściny w jednej z knajpek. Pod nogami kręcą się kociaki żądne choćby kawałka mojej jagnięciny. Może i bym się podzielił, ale mięsa było tyle... co kot napłakał. Jednak nie oszukujmy się. Ile można tak siedzieć? Wracamy do Prapratno wstępując po drodze po butelkę wina rodzimej produkcji.
Zamiast kamienistej plaży – piasek. Zamiast wzburzonych fal – spokojna woda. Cisza, spokój. Żadnych wrzasków, dudniącej muzyki. Jest kameralnie. Jest pięknie. Wędrujemy po skałkach łapiąc chorwackie promienia słońca. Siedząc na plaży spotykamy wspomnianą dziewczynę, która zaprasza nas do pokoju, gdzie wraz z jej mężczyzną mieliśmy oczekiwać na przyjazd gospodarza. Miło z ich stron. Wody? Może wina? Może coś do jedzenia? Odmawiamy szczególnie procentów, nie będąc pewnym, czy aby na pewno tu zostaniemy. On jeszcze dzwoni do właściciela potwierdzając ostatecznie jego przybycie. Słońce już się chowało za horyzontem, a z biegiem czasu zaczęła kleić się rozmowa. Ona z Rosji, on z obecnych terenów Ukrainy. Razem mieszkają w czeskiej Pradze. Studia, praca – klasyk. Angielskie słowa przeplatają się z polskimi, a także rosyjskimi. Rozumiemy się. Nim się obejrzeliśmy, a zjawił się gospodarz. Wpadł jak po ogień, udostępniając nam wolny pokój, zostawiając co trzeba – 1,5 litrową butelkę czerwonego wina! Było w sam raz do grilla, którego zorganizowaliśmy na szybko, korzystając z uprzejmości naszych sąsiadów zza południowej, a raczej wschodniej granicy. Na ruszt poszły rybki, które on złowił za dnia, a ona je przyrządziła. I choć wszyscy byliśmy na obcej ziemi, to czuliśmy się teraz, jakby to oni byli gospodarzami oferującymi wszystko co mają najlepsze. Z naszymi kromkami pieczywa oraz butelką wina wyglądaliśmy przy nich dość skromnie, ale to nie miało większego znaczenia. Liczyła się atmosfera, która była jak najbardziej pozytywna.
Dubrownik
Wspomniane Prapratno to nie tylko błogi relaks, piękny widok z tarasu i słoneczne kąpiele, ale także dobra baza wypadowa w okolice. Wybór padł zarówno na bośniacki Mostar (o czym w osobnej relacji), jak i na Dubrownik. O tym mieście można przeczytać niemal same peany. Począwszy od położenia, przez architekturę, zabytki, a na atmosferze kończąc. I trzeba przyznać, że nie sposób się nie zgodzić z tymi słowami. Stare Miasto to kamień, kamień i... dla odmiany kamień. Wchodząc przez jedną z bram, od razu natykamy się na Wielką Studnię Onufrego, wokół której rozsiadają się turyści. I jednocześnie stajemy przed wyborem – zwiedzać z wysokości murów czy może z poziomu kamienistych uliczek? Wybieramy bramkę numer 1. Szybki zakup wejściówek i po chwili wdrapujemy się po schodach na zabytkowe mury. Przed nami niespełna 2-kilometrowy spacer. Spacer przepełniony podziwem. Mieniące się pomarańczowymi dachówkami kamienice, kopuła kościoła, obrót głową w inną stronę i widzimy bezkres wody. Jeszcze jeden skręt szyją i przed oczyma jawi się twierdza Lovrijenac. Nie ma co ukrywać, że ta forma poznawania perły Adriatyku pozwala dostrzec, że mimo całej turystycznej machiny, miasto żyje swym życiem. Gdzieś mijamy rozwieszone swobodnie pranie. Kilkanaście kroków dalej zamiast okazałej kamienicy, stoi sypiący się dom. Dalej słyszymy rozbiegane dzieciaki na przerwie, a obok na pomarańczowych dachówkach leniwie odpoczywają dwa kociaki. Nie wspominając o boisku szczelnie ogrodzonego dwumetrową siatką. No i ten port! Niby skromny, na swój sposób nie ma oszałamiających rozmiarów, ale za to ma swój urok. O bielutkie burty łódek delikatnie ocierają się fale...
A co widać z poziomu kamiennego chodnika? Na myśl przychodzą włoskie klimaty. Pięknie zdobione budynki, kościoły, fasady kamienic. I ten gwar. Taki typowo turystyczny, ale na swój sposób niemęczący. Stradunem dochodzimy do posągu z Orlandem dzierżącym miecz. Na dzwonnicy dostrzegamy polski akcent – tablicę upamiętniającą wizytę papieża Jana Pawła II. Nie ma co ukrywać – dumnie i miło! I tak robiąc krok za krokiem, snując się po staromiejskim Dubrowniku, nie ma się co dziwić, że ta część znalazła się na liście dziedzictwa UNESCO. A z drugiej strony podziw. Podziw, że miasto potrafiło podnieść się po walkach, które toczyły się w tym rejonie na początku lat 90. XX wieku. Z każdym pociskiem niszczone od strony wzgórza oraz od strony morza.
Jeszcze tylko wysyłka pocztówek do Polski. Jeszcze powrotny spacer Stradunem. Ostatnie przejście przez miejską bramę i pora żegnać się nie tylko z perłami Adriatyku, które znaleźliśmy, ale również z całą Chorwacją. Kilkudniowy pobyt w tym kraju zamieniamy na dalszy etap naszej podróży. Kierunek – Czarnogóra!
PiJ, wrzesień 2011 r.
Jeśli dotarłeś aż do tego miejsca - dziękujemy za poświęcony czas! :-) Jeżeli masz go trochę więcej i zastanawiasz się gdzie pojechać... zapraszamy do przeczytania relacji i objerzenia zdjęć z innych naszych wypraw:
Bruksela • Gozo • Liverpool • Kos • Fatima • Praga • Wenecja • Wyspy Kanaryjskie • Peloponez • Bodrum • Saloniki • Costa de la Luz • Lizbona • Stambuł • Mykonos • Thassos • Salzburg • Brno • Kalabria • Buenos Aires • Ronda • Barcelona • Czarnogóra • Budapeszt • Madryt • Bratysława • Dublin • Brugia • Kadyks • Chalkidiki • Riwiera Turecka • Mediolan • Bergamo • Zakynthos • Irlandia • Kordoba • Lwów • Sewilla • Chopok • Malta • Santorini • Paryż • Ateny • Trondheim • Toledo • Rzym i Watykan • Haarlem • Algarve • Wiedeń • Piza • Alicante • Katalonia • Argentyna • Rodos • Korfu • Fethiye i Oludeniz • Gibraltar • Cypr • Kijów • Kopenhaga • Andaluzja • Beauvais • Bretania • Kreta • Kusadasi • Gandawa • Florencja • Londyn • Włochy Północne • Wilno i Troki • Jerez de la Frontera • Alpy Austriackie • Segowia • Palanga i Lipawa • Edynburg •